Przyszła ONA (wiosna) trochę spóźniona, roztargniona, zaspana i w tym roku leniwa ale jednak zaszczyciła nas wszystkim swoimi walorami - powiewem ciepła i życia. I wtedy obudził się ON (ogród) i jak tylko wychylił nos spod śniegowej pierzyny, zaczął wysyłać pierwsze żądania. W tym roku stał się wyjątkowo marudny i kapryśny oraz niecierpliwy. Wszystko chciał na raz i "na wczoraj". Opiel mnie, przytnij, nawieź, podlej, obsiej i posprzątaj.....NATYCHMIAST!!! Bo inaczej będę ciebie szantażował że: zachoruję, nie zakwitnę, zdziczeję, zbrzydnę i przyniosę ci wstyd. No i jak tu uprawiać takiego tyrana??? a do tego jak uprawiać go z sercem???
Pod tą presją poświęciłam mu całą uwagę i czas. Oczywiście przy moczarowych areałach trudno się przy takiej wiośnie wyrobić ze wszystkimi potrzebnymi pracami. Mimo że bagienko pochłonęło mój cały wolny czas i energię, to ciągle lista rzeczy "do zrobienia natychmiast" jest długa, a pozycji na niej przybywa zamiast ubywać. Ehhh żeby doba była dłuższa i sił więcej....
Mam przez to kilka zaległych tematów w trakcie pisania których, tak zwanie film mi się urwał, bo dużo świeżego powietrza działa upajająco, aż nad to.
Ale czas spojrzeć ciut wstecz co się przez ten czas działo i jak bagienko przeistoczyło się z okresu trudnej urody po wiosenną świeżość delikatność i piękno.
Ostatnie moje doniesienia z frontu ogrodowego pokazywały moczary zasypane po uszy a oranżerię aż po dach. Niedługo później zrobiło się ciepło, i coraz cieplej, a cały ten śnieg zmieniał stan skupienia a wraz z tym procesem bagienko zaczynało być godne swojej nazwy.... Trudno było nie utopić się wychodząc z domu. Trawnik zamienił się w jezioro, droga przed domem w bagienny rów.
Ten moment w roku jest najtrudniejszy do przetrwania i spójrzmy prawdzie w oczy najbrzydszy. Wszystko jest takie szaro-bure, ścieżki są rozmiękłe, trawniki (a raczej moje chwastniki) są przyklapnięte i potargane a ich kolor daleki jest od zielonego. Trawa wydaje się być martwa, zielony jest jedynie mech, z którym z powodów różnych, nie walczę.
Ale wracając do tematu, ciepełko które męczyło białe połacie oznaczało że ogród się obudzi i szybko, podlany duża ilością wody, zacznie nadrabiać zaległości.
Jak co roku sprzątanie.
A kiedy tak człowiek siedzi z nosem przy ziemi i wydaje mu się że przyroda jeszcze śpi to niespodziewanie odwiedzają go różni goście: biedronki, biegacze oraz taka pięknooka grzebiuszka.
Kiedy tylko ziemia i powietrze ogrzało się do przyzwoitych temperatur zakwitły krokusy. Zakwitły pięknie i masowo, na trawnikach, rabatach i w krzakach.
Jak tylko pojawiło się coś kolorowego i coś smacznego znaleźli się amatorzy tego jedzonka. Tacy typowi i tacy mniej typowi ...sami zobaczcie ;)
A ogród z dnia na dzień się poprawiał i nabierał barw...
Nie ukrywam że robił to wolno. A ja byłam już bardzo stęskniona jakiegoś koloru więc skończyło się wizytą w miejscu rozpusty.A jak na takie miejsce przystało, czekały tam różne pokusy takie małe...
Ja już jestem monotonna znowu kolory błękitne....
ciut większe...
oraz takie wielkie, rzekłabym nawet gigantyczne...
A tym czasem zmykam by dalej grzebać w ogrodzie i zdawać relację już na bieżąco.
Chciałabym bardzo podziękować za wyróżnienie, komentarze i waszą obecność w czasie mojej nieobecności blogowej. Ale chyba Wy miłośnicy wszelkiej zieloności wiecie że wiosna trudna i pracowita dla ogrodnika jest, a jak ktoś żyje w czasach kiedy służba wzięła permanentne wolne, to męczy się sam ;)
Pozdrawiam Was bardzo serdecznie i wiosennie !!!!