środa, 30 kwietnia 2014

Co ja robię jak mnie nie ma….


Pracuje, pracuje i jeszcze raz pracuje…
I jak co roku o tej porze trudno mi się wyrobić i związać koniec z końcem. Jeszcze nie skończyłam  prac porządkowych i typowo wiosennych a już zaczęły się te żmudne pielęgnacyjne.. już trzeba trawniki kosić, podlewać oranżeryjne doniczki i pielić. Ja się nie wyrabiam! A jeszcze do pełni szczęścia doszedł warzywnik.







Zimne noce straszą wizją nadejścia wraz z Zośką i ogrodnikami, więc ogród kwiatowy czeka w doniczkach na lepszą aurę   A ja znikam z wolna, wychodzę z domu, wtapiam się w zieleń i „niebywam” w „internetosferach” a jak już zasiadam w fotelu to film mi się urywa. Nie ma to jak duży ogród i relaks na świeżym powietrzu. Jak to kiedyś powiedział pewien ogrodnik angielski „ogród by sprawiał przyjemność musi być raczej mały”. A co zrobić jak nie jest? Wiem wiem wiem poszukać pomocy… Czy ja Wam już kiedyś pisałam jak to było jak sąsiedzi (szkółkarze) pożyczyli mi swoją pracownicę? Miała mi przez tydzień pomagać na czas ich urlopu. Tak więc przyszła ochoczo w poniedziałek. We wtorek „coś jej wypadło” w środę mogła tylko pół dnia, w czwartek uciekł jej autobus a w piątek ratowała koleżankę. Sobota to już weekend a niedziela święto…No i tydzień minął…. Wyleczona z mrzonek że ktoś mi pomorzę walczę samotnie na posterunku bagiennym tonąc pod naporem zieleni.  
Ale nim pójdę na dno doniosę Wam co mnie tak trzyma z dala od powierzchni…


Sadzenie i sianie…
Jednego i drugiego mam pod dostatkiem… Czasem coś sobie dokupię i taką nową dostawę też trzeba umieścić gdzie należy. 




A po za tym jak co roku „akcja kosmos” czyli obsiewanie 60 metrowych pasów uroczą Warszawianką zwaną kosmosem. By potem w lato patrzeć na całe morze gwiezdnych kwiatków.





A po za tym to co już posiałam wcześniej w multipaletkach trzeba przepikować, czasem już posadzić na rabacie albo poczekać na pogodę i ciepłe noce.



Mój tegoroczny system jest naprawdę śmieszny. Mam uprawę podwójnie szklarniową która w razie zimnych nocy sprawdza się idealnie szczególnie we wcześniejszych miesiącach typu marzec. Teraz kiedy na dworze upał i noce ciepłe to naprawdę zabawnie wygląda. Ale mimo że teraz jest ładnie to i tak wrażliwców mam w inspektach. Niech się grzeją.



Warzywnik to miejsce pod szczególnym nadzorem bo jak każda nowość cieszy najbardziej…no i ile mam tu przestrzeni do eksperymentów…a właściwie to przestrzeni mam w nim za mało…Bo się okazało że trzeba było z góry przewidzieć moją swoistą gigantomanie w działaniach i zrobić ten warzywnik większy. Po pierwszych zasiewach i pikowaniu okazało się że samej sałaty w kilku odmianach mam ponad 104 sztuki, selera naciowego 98 sztuk a pomidorów w 4 typach grubo ponad 250 sztuk…gdzie ja to zmieszczę ??? Jak ja to będę jeść by nie pomarnować? Chyba niektórych zieleniątek mam za dużo no cóż nie ma jak rozmach w projekcie.




Doczekałam się też pierwszych plonów – szpinak i jego młode listki idealne na sałatkę. Zieleń chciana i niechciana rośnie na potęgę. Trzeba trochę pielić, choć powiem szczerze spodziewałam się większej masy chwastów.




Największą cierpliwość do tego wszystkiego ma moja wierna psiapsiółka Heca. Wie że na grządki psu nie wypada się pchać więc siedzi i gapi się jak jej pani z uporem maniaka grzebie w ziemi. Ważne że razem nieważne że nudno…



W baseniku na patio zamieszkały marchewki, na razie dwie i prezentują się na tle zieleni jak przystało na szlachetne warzywa w rosole idealnie. Myślę już o powiększeniu stada o kolejne dwie sztuki przydałaby się może jakaś pietruszka, widziałam już kandydatkę, oraz jakaś żółta fasolka. Czyli ambitne plany na zupę warzywną. Te pomarańczowe przecinki to karasie ozdobne.



Zaś w oranżerii mam teraz papugi. Na szczęście są samowystarczalne i niech tak zostanie. Nie trzeba ich karmić i poić a mimo tego nie pospadały jeszcze z patyczków… w sumie taka odrobina kiczu zamiennie za krasnala ogrodowego. Moi sąsiedzi na kwietniku mają lamparta więc wzór do naśladowania jest. Te różowe krasnale z czubkiem są porcelanowe więc do poziomu kocura z rabatki po drugiej stronie drogi mają jeszcze kawałek.



W ogrodzie jak chodzi o życie i ruch to wre on na stołówkach z mniszków i jabłoni.  Uczta iście królewska i do tego przy złotych talerzach i porcelanowych kielichach…









Sam widok takiej obfitości łagodzi obyczaje nawet wśród tak skrajnie różnych istot które mogą sobie 
potencjalnie zagrażać…ale skoro na bogato to i z wrogiem można przy jednym stole wytrzymać.


środa, 16 kwietnia 2014

Uczta zmysłów.


Wiosna pachnie w tym roku tak obłędnie.
 Jest też taka jak lubię najbardziej... niespieszna. Wszystko się powoli rozwija i trwa dłużej niż chwilę. Niby jest ciepło, ale jednak jest chłodno.
Na pierwszego kwietnia z okazji Prima aprylis pogoda zrobiła mi żarcik i nocą na termometrze słupek rtęci opadł do – 8 stopni. Nawet bratki tego nie wytrzymały i z rana mimo reanimacji mrugały do mnie szklistymi płatkami i poczerniałymi listeczkami. Choć z wolna się regenerują to urody im ubyło. W tym roku kwiaty do których mam wyjątkową słabość i na które czekałam z utęsknieniem jakoś są naznaczone pechem.














Miało być kolorowo i jest aż jarmarcznie. Choć drobni ziemni wywrotowcy trochę mi tą kolorową wiosnę ostudzili. Bo w planach tęcza była już jesienią. Ale co zrobisz a konto wiosny gdy licie lecą, to nie zawsze zaprocentuje kiedy liście rosną. Bo po drodze bywa zima i głód a w tym przypadku to chyba już łakomstwo. No bo jak wytłumaczyć zniknięcie 55 cebul tulipanów?  No nie można powiedzieć że zima była sroga i długa więc ktoś tu się opychał bezdusznie…te 5 sztuk to nawet szkoda że zostało. Patrzę na nie jak na takie resztki po smacznym obiedzie …widać za dużo było na tym talerzu. A może ta odmiana była gorzkawa?



W całym bagienku kwitną mirabelki i pachną tak cudownie, chyba pierwszy raz aż tak. Miodowy ciepły zapach roztacza się wokoło.
A i ta biała osnowa jak słodkie ciasto zwabia masę biesiadników, którzy przy uczcie kręcą się nerwowo a zarazem kojąco szumiąc. W tym morzu kwiatów całe ławice drobiazgu korzystają z dobrobytu i obfitości wiosny. Tyle szczęścia na raz.













W ogrodzie północnym pod krzewami fioletowo a powietrze wokoło pachnie fiołkowo. 




A w Oranżerii duszny zapach ciężkiego fioletu bo w tym roku Wisteria postanowiła pokazać na co ją stać.  Nie umiem oddać jej urody na zdjęciach ale jest tak obłędna że każdą chwilę staram się spędzić pod tym baldachimem z kaskady kwiatów. Jest rajsko i bajkowo. Nie mogę się doczekać kolejnych sezonów jak rozrośnie się większa. Mam ją zaledwie trzy lata i w tym roku przepięłam ją ciut niżej bo wspięła się pod sam szczyt i zaczęła demolować system otwierania okien oraz poprawiać kształt rynny. Nie oszukujmy się to piękna modliszka która wpinając się potrafi narozrabiać i naniszczyć dusząc ofiary które napotka na swej drodze. A potem upija wszystkich wonią swoich kwiatów, aż głowa boli. Może rynna nie czuła na taką rozkosz ale gdyby było umierałaby w rozkoszy.





Woda wiosną też pachnie, nie jest to zapach błotnisty i nieprzyjemny a miękki ciepły i świeży. A w tej wodzie życie już wre a w szczególności gody. Żaba moczarowa tak bardzo myśli o niebieskich migdałach i nieziemskich doznaniach że zrobiła się lazurowa. Potem wróci do przyziemnej kolorystyki ale w dobie miłości każdy może sobie pozwolić na odrobinę szaleństwa, czyż nie?






Ogólnie jest romantycznie w końcu to wiosna…
WESOŁYCH ŚWIĄT WIELKANOCNYCH WAM ŻYCZĘ!