sobota, 6 kwietnia 2013

Wiosna z widokiem na epokę lodowcową


Oto Prima Aprylis w bagienku! Tak przywitaliśmy kwiecień!!! Z przytupem i na bogato! A co jak wiosna to wiosna, piękna i radosna....

Pełnia szczęścia, a z minuty na minutę coraz piękniej i coraz świąteczniej :)


Czy w dzień czy w nocy biało, bielej i coraz bielej ....





Tak bajkowych Świąt Wielkiej Nocy chyba nikt się nie spodziewał, ale w końcu mamy rok 2013 i musi być oryginalnie w każdej dziedzinie, w pogodzie też. Po tych spektakularnych opadach w nocy z marca na kwiecień powietrze było tak niesamowicie przejrzyste i kryształowe jakiego chyba nigdy w życiu nie widziałam. Taki widok dopiero uświadamia jakie ono jest normalnie zapylone i brudne. A tym razem było czyste i świąteczne jak świeży Wielkanocny obrus prosto z magla. Naprawdę zrobiło się wyjątkowo.

Jak chodzi o moje prace w ogrodzie, mam widoki na masę pracy ale chyba dopiero w maju....
Oranżeria zasypana po dach.... a to tylko "śnieżek" który zsunął się z dachu. Zaspa ma bagatela 2,5 metra i jak widać sięga dachu....oj to się będzie długo topić...



Było sporo, to jest jeszcze więcej, podobno od przybytku głowa nie boli...nie wiem kto wymyślił to powiedzenie ale ono powinno mieć mnóstwo gwiazdek na końcu, oraz tekstu drobnym druczkiem.


Są też tacy którzy tego nie wytrzymali, choć do tej pory sporo znieśli...
Głóg, po części, po prostu poległ w starciu z żywiołem...a wraz z nim kilka starych lilaków i jeden młody świerk.


A po za tym wiosna na całego lawiny z hukiem schodzą z dachu.... doprowadzając moich futrzastych przyjaciół do amoku, bo dźwięk jest naprawdę nieprzyjemny.


Kaczki z braku wody na stawach tokują na śniegu..



Bażanty w karmniku tłuką się zażarcie bo to w sumie czas godowy i nie mogą się biedaki skoncentrować na konsumpcji. Co gorsza dekoncentrują też kury bo już amory im w głowach...a tu śnieg po pas i nawet trudno zaprezentować swoje odczyszczone galowe wdzianka.
Wszyscy już drepczą nerwowo kiedy ta wiosna nadejdzie....


Iglaki aż leją łzy ...szczególnie ten jałowiec, bo on cały rok ckliwy i płaczący.



A zima robi sobie dobrą zabawę i gra wszystkim na nosie...albo wyprawia takie figle... artystka jedna..






Tylko rzeka niewzruszona (jeszcze) płynie spokojnie. Choć niebawem i jej nerwy puszczą i zamieni się w rwący potok....na wiosnę ma takie odmienne stany.


Jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma i tyle. Kiedyś ta anomalia się skończy i co tu ukrywać będzie co wspominać. 
Moczarowy od dwóch dni powoli się zamienia w prawdziwe bagno, bo ten cały śnieg topnieje. Szykuje się breja i błoto czyli to czego najbardziej nie znoszę. Ale przynajmniej będzie wszystko porządnie podlane lub wręcz zalane w trupa jak kto woli. 

No może to już, może JUŻ WYSTARCZY, bo chyba nie tylko ja czekam nerwowo na ciepło i słońce prawda?



piątek, 29 marca 2013

Na przekór zimie czyli oranżeria na przedwiośniu.


Wielkanoc tuż za rogiem a na dworzu zima jak malowana. Jak tak siedzę i piszę ten post za oknem sypie śnieg...no wiecie państwo!!! Jest już prawie kwiecień a prognozy długoterminowe nie są różowe, a raczej nie zapowiadają się zielono. Chyba wszyscy mają dość, prawda?

Jakiś czas temu na jednym z for ogrodniczych, panie przepowiadały sobie szybki koniec zimy i rozpoczęcie prac w ogrodzie. Już wtedy mi się wydawało że to może wcale nie być prawdziwa wizja przełomu zimy i wiosny. Miałam jakoś przeczucie że ta zima, łagodna bądź co bądź, da nam się jeszcze we znaki. Że jeśli nie pokazała pazurów, to nie oznacza że da o sobie szybko zapomnieć i minie bez przygód. Ale nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewałam się że aż tak długo będzie nas męczyć. Choć stare przysłowie powiada że "Jak Boże Narodzenie na wodzie to Wielkanoc na lodzie"

Na szczęście mam taki swój wehikuł do przenoszenia się w czasie i porach roku. A więc dziś zabieram Was w przedświąteczną wizytę do Oranżerii. A tam już wiosennie pomimo tego, że wszystko w około tonie w śniegu.



Za niedługo będę musiała odkopać drzwi by dostać się do środka, ale warto bo w słoneczne dni panuje tu letnia temperatura dochodząca do 25 stopni. I tak człowiek siedzi w tym ciepełku patrząc przez okna na 1,5 metrowe zaspy i naprawdę nie wie co robić.


Z pewnością może się zabrać za porządki, by odkryć więcej wiosennych akcentów, bo chmiel nie próżnuje i postanowił nie przejmować się tym, że zima panuje w przyrodzie. Jego pędy wychylają się nader śmiało spod ziemi.



No i ten widok mobilizuje mnie do działania. Kiedyś ta wiosna przybędzie i wtedy musi być dla niej miejsce. Trudno, muszę się przyznać że nic przez całą zimę nie robiłam w Oranżerii. Ten cały bałagan po zeszłym sezonie zostawiałam za zamkniętymi drzwiami i postanowiłam że zajmę się tym "później" a potem jeszcze później i w końcu nadszedł czas na porządki z obawy że nie będzie już kolejnej możliwości odłożenia na potem.
Moja produkcja rodzynek prezentowała się naprawdę imponująco. Do tego w masie szarości zeschnięte owoce aż świecą szafirowym kolorem pomarszczonej skórki.




A jaką radość sprawiłam ogrodowym kosom! Choć na łakocie połaszczyły się też moje kuraki które w słoneczne dni biegają po Oranżerii i nabierają kondycji.
A skoro o nich mowa to może je przedstawię oto Ptasiek i Piórek, kobietki gatunku Bażant Łowny.
Mają męskie imiona bo mam je od piskląt i wtedy imieniem zaklinałam im płeć....jak widać nieskutecznie.
Samce tego gatunku są pięknie kolorowe za to samiczki są piękne w bardziej dyskretny sposób.
Ptasiek:



Oraz jej szalona koleżanka Piórek.




Panie trochę nieuczesane bo świeżo po orzeźwiającej kąpieli piaskowej oraz w okresie pierzenia, czyli jak w trakcie wizyty u fryzjera. Dobrze że nie wiedzą że wstawiłam ich zdjęcia bo pewnie byłby niepocieszone, że tak je prezentuje nie w pełnej krasie.

Ale Oranżerię też pokażę nie w formie czyli w trakcie porządków. Które wymagają sporej mobilizacji sił i środków by wytrzepać wielkie 6 metrowe słupy z liści. Wszystko trzeba też przyciąć i wygrabić. A potem ten cały susz musi się zameldować na kompoście.


Czasem miałabym ochotę stanąć na środku tej stajni Augiasza jaką jest Oranżeria po zimie i klasnąć w dłonie albo użyć magicznej różdżki, która w jednej chwili doprowadziłaby wszystko do stanu idealnego. Ale jeszcze nie wymyślono takiej magii w zastosowaniu praktycznym, chyba że nazywa się jej wcieleniem, osoby profesjonalnie zajmujące się zielenią. Ale na razie nie korzystam z takich usług.
Przed:


Po(choć jeszcze nie do końca):


Wszystko czeka na lepsze jutro. Stosy doniczek do napełnienia ziemią, patyczki na podpórki dla pnączy. Ale na razie musi jeszcze poczekać, choć w zeszłym roku o tej porze większość tych prac miałam już za sobą.







Nawet Heca czeka tęsknie na czas kiedy będzie brykać po łące.


Jedyny odważny to bluszcz. Jemu drobne mrozy nie szkodzą. Zieleni się na parapetach jak zawsze. Zimę przeżył bez szwanku i mam nadzieję że i obecne szczypanie przez mrozek mu nie zaszkodzi.




Ta zieleń działa na mnie jak magnes, aż nie chce się wychodzić i zajmować przygotowywaniami do Świąt.
Jedyne co przychodzi mi do głowy to łapać to ciepło w te chłodne dni.  A z okazji zbliżającej się Wielkanocy życzyć Wam wszystkim tego wiosennego ciepła i zieleni w sercu!!!
No i byle do WIOSNY ;)


piątek, 15 marca 2013

Łopian większy, czyli odczep się rzepie!


 „Splątany gąszcz traw, chwastów, zielska i bodiaków buzuje w ogniu popołudnia. Huczy rojowiskiem much popołudniowa drzemka ogrodu. Złote ściernisko krzyczy w słońcu, jak ruda szarańcza; w rzęsistym deszczu ognia wrzeszczą świerszcze; strąki nasion eksplodują cicho, jak koniki polne.
A ku parkanowi kożuch traw podnosi się wypukłym garbem-pagórem, jak gdyby ogród obrócił się we śnie na drugą stronę i grube jego, chłopskie bary oddychają ciszą ziemi. Na tych barach ogrodu niechlujna, babska bujność sierpnia wyolbrzymiała w głuche zapadliska ogromnych łopuchów, rozpanoszyła się płatami włochatych blach listnych, wybujałymi ozorami mięsistej zieleni. Tam te wyłupiaste pałuby łopuchów wybałuszyły się jak babska szeroko rozsiadłe, na wpół pożarte przez własne oszalałe spódnice.”

                                                                                       SIERPIEŃ Bruno Schulz
                                                                                         „Sklepy Cynamonowe”

Nigdzie nie spotkałam podobnego opisu łopianu jak u Schulza. Zdaje się on pasować do postrzeganego przez niego świata przyrody, oraz do samej rośliny jako takiej. Nie znajdziemy tu delikatnych poetyckich słów zachwytu. Natura jest żywiołem, ma płeć żeńską, nieokiełznaną, dynamiczną i trudną do zrozumienia. Pełną ciemnych mocy i magii. Ta przyroda kojarzy mi się negatywnie, bo jest pełna niepokoju, taka lepka z opisu. Ale z drugiej strony kto by tak cudownie ujął w słowa urodę łopianu????

głuche zapadliska ogromnych łopuchów, rozpanoszyła się płatami włochatych blach listnych, wybujałymi ozorami mięsistej zieleni.....jak babska szeroko rozsiadłe, na wpół pożarte przez własne oszalałe spódnice.”

Lepiej się nie da, i by poczynić taki opis trzeba być wprawnym obserwatorem. Bo trudno wyobrazić sobie że tak potężna roślina nie zagłusza wszystkiego wokoło swymi wielkimi baldachami liści, nie tłumi, nie dominuje. Tak trzeba to powiedzieć wprost, łopian jest w tym wszystkim też bardzo kobiecy. Epatuje negatywnymi cechami rodzaju żeńskiego. Jest zachłanny i zaborczy, czepialski i natrętny, oraz z pewnością próżny o czym świadczą jego gabaryty.


Nie lubimy go i nazywamy pospolitym chwastem. Ale czy nie warto się mu przyjrzeć bliżej? Teraz kiedy wiosna zbliża się wielkimi krokami i czynimy plany na kolejne sezony może warto pomyśleć o tym by wprowadzić tego giganta do ogrodu, lub nie wyrwać już kiełkującego, z którym do tej pory walczyliśmy uparcie???
Tak! to będzie post z serii kochajmy rodzime chwasty!!! i dostrzeżmy w nich zuchwałe piękno!


Wiem że w małych ogrodach nie znajdzie się zapewne miejsce dla tej wielkiej rośliny dwuletniej ale w większych kto wie.....może kogoś zachęcę.
Zacznę od początku bo znam się z tą rośliną dość długo. Łopian lubi się rozsiąść na swojej spódnicy z liści a w tym celu potrzebuje przestrzeni. Najlepiej prezentuje się jako soliter lub w grupie kilku sztuk. Tak właśnie rośnie na wyspie, osiągając imponujące rozmiary ponad 2 metrów. Jego średnica potrafi osiągnąć 1,5m, więc można określić że ma rozmiary średniego krzaka. Ale by wyrósł okazale potrzebuje żyznej gleby i wilgoci. A takie warunki sprzyjają pojawieniu się na łopianie ślimaków, które traktują roślinę jako niezwykle pożywne danie. Mam wrażenie że łopian jest też rośliną żywicielską wielu gatunków motyli. 

W pierwszym roku uprawy lub dzikiego wzrostu z mięsistej siewki rozwija się rozeta liści. Z wiekiem liście stają się zielone choć z początku miewają srebrzysty nalot. Są duże sercowate i grube. W drugim roku roślina wytwarza wielki mięsisty korzeń i rozwija pęd kwiatowy.
Zakwita około lipca-sierpnia tworząc kuliste złożone kwiaty w kolorze amarnatowo-fioletowym. I od tego momentu prezentuje się najpiękniej. Kwiatów jest sporo, są bardzo oryginalne, przypominają trochę kwiaty ostów i przyciągają owady. 



Jesienią i zimą kiedy liście obumrą pozostaje nam okazały „konar” pełen czepiających się wszystkiego niełupek, zwanych popularnie rzepami. Nasiona te przyciągają z kolei ptaki. Są przysmakiem szczygłów, dzwońcy i czyżyków. 


 Tak więc w każdym ogrodzie eko, powinno się znaleźć miejsce dla łopianu większego, a wypisane powyżej zalety przemawiają na jego korzyść. 


A tak szczerze to dla wszystkich którzy poszukują oryginalnych roślin do swoich ogrodów może to być ciekawe doświadczenie z wprowadzeniem królowej rumowisk na rabatę bylinową. Zamiast innych tropikalnych wielkolistnych piękności, których istnienie często weryfikuje pierwsza mroźna zima. Jak wiele rodzimych gatunków łopian, ma nie tylko ciekawy wygląd, ale jest też bezproblemowy. Pęd kwiatowy, jest sztywny i nie wymaga podpierania. Roślina rośnie sama w półcieniu jak i na pełnym słońcu (choć jej liście w gorące, suche dni mogą mdleć). 

Są też inne zalety giganta, moje psiaki uwielbiają się ganiać w rzepowych chaszczach i zupełnie im nie przeszkadza że czasem się coś im do ogona przyczepi. 
Na poniższych zdjęciach widać jakie gabaryty mają moje łopiany. Cafarek, ten czarny futrzasty jegomość, ma 70 cm w kłębie, głowę nosi sporo powyżej metra a i tak gąszcz "gałązek" i rzepowych kwiatów znajduje się dużo powyżej jego nosa.

 


W każdym razie mam ochotę poeksperymentować z moimi łopianami i udekorować nimi nie tylko wyspę ale też niektóre miejsca w ogrodzie. Mam plan wprowadzić je na rabaty lub stworzyć z nich duże grupy na granicach gdzie ogród uporządkowany chyli się ku dzikiemu I wcale nie chcę mu mówić „odczep się rzepie” bo wiem że on się i tak nie odczepi.