czwartek, 9 czerwca 2011

A my całe w falbankach...



Moje ukochane kwiaty!







Wiem...wiem, że trudno tak naprawdę wybrać który kwiat jest najpiękniejszy, jedne cechuje piękny zapach, drugie są wyszukanych kształtów, inne czarują kolorem. Jak dla mnie Irysy mają wszystko co powinno stawiać je na pozycji numer jeden! Ale jaka by nie była skala oceny, ja po prostu mam do nich słabość. Dla mnie zawsze były wyjątkowe.
Moja miłość do irysów od dawna spędzała mi sen z powiek. Z początku była czysto platoniczna i wszystko wskazywało na to że "śmietanka odmian" tych roślin zawsze będzie pozostawała w sferze marzeń. Wszystko co było w stanie rosnąć w ogrodzie, sprowadzało się do najbardziej nominalnej zdziczałej odmiany. A wszelkie próby przemycenia czegokolwiek bardziej szlachetnego kończyło się porażką.
Przełom nastąpił wraz z pojawieniem się pierwszych prostych odmian w kolorze żółtym, które przyjechały z ogrodu babci. Ku mojej wielkiej radości dały sobie radę z panującym w ogrodzie chaosem oraz moimi nikłymi umiejętnościami ogrodniczymi.
Mijały lata i w końcu pokusiłam się o stworzenie im warunków godnych do rozwoju odmian szlachetnych. Zaczęło się od zgromadzenia resztek "magnackiej" fortuny wzdłuż zachodniej ściany domu i oczekiwaniu co z tego wyrośnie. Finalnie pojawiły się dwie fenomenalne lokalizacje. Na drugim zagonie rabaty Oranżerii i na skarpie rabaty nad Podkową.












Czym jest fenomenalna lokalizacja? Ano właśnie, irysy wymagają słońca, lub świetlistego cienia, oraz przepuszczalnej i żyznej ziemi. Nie znoszą nadmiernej wilgoci, cienia i zaniedbania.
Zaniedbaniem jest pozostawienie ich samych sobie na dłużej niż 3-4 lata.
Tak tak mając w ogrodzie przedstawicieli wyższych sfer trzeba poświęcać im wiele uwagi i dbać o odpowiedni poziom świadczonych usług, bo inaczej wychuchane cudo obumrze i zdziczeje.










Co więcej irysy nie przepadają za nadmiarem azotu w glebie, za to lubią zwiększone dawki fosforu i potasu. Czyli i "menu" trzeba dostosować do ich wyrafinowanego gustu.
No i na powyższych wymogach, tych cudownych roślin, legła w gruzach moja uprawa. W Moczarowym ogrodzie ziemia trzyma wodę, czego kłącza irysów nie lubią, azotu w niej więcej niż czegokolwiek innego. Cienia więcej niż słońca i ogrodnik niewprawiony w fachowej pielęgnacji.

Szansa na zmianę pojawiła się wraz z przekroczeniem dotychczasowych granic ogrodu, poza jego przydomowe ramy. Obie rabaty Oranżerii i Podkowy są skąpane w słońcu większość dnia a do tego wzniesione w stosunku do poziomu gruntu. Daje to wreszcie upragnioną lokalizację. Specjalnie pod irysy, rabata nad Podkową została poszerzona i wzmocniona betonową półką od strony wody by rośliny rosły na "podniesionym" zagonie. Trud się opłacił, a pierwsze efekty widać na zdjęciach tego postu.












Niestety słoneczna lokalizacja ma jedną potężną wadę....wszystko co dobre szybo się na niej kończy. Moje irysy właściwie już przekwitają a niektóre odmiany już od jakiegoś czasu pozostają miłym wspomnieniem. Szkoda że przez ten upał nie nacieszyłam się swoimi falbaniastymi księżniczkami.



4 komentarze:

  1. Widać tę miłość.Piękne zdjęcia.Polecam też te starsze odmiany o mniejszych kwiatach. Nieprawdopodobnie pieknie pachna.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kocham irysy!
    Zazdroszcze tego bogactwa w Twoim ogrodzie :-)
    PS
    Dzieki Maszce trafilam na Twojego bloga i dobrnelam do tego posta. Juz sie ciesze na reszte :-) Gratuluje efektow. Pozdrawiam
    A

    OdpowiedzUsuń
  3. Listopadowo - grudniowa nostalgia za minionym już sezonem irysowym pozwala w myślach przywołać jakże miłe nie tylko dla mnie chwile spędzone w ogrodzie od rześkich kwietniowych poranków do wieczorów pachnących wrzosem.
    Obrazy te są tak żywe jak tylko silna jest nasza wyobraźnia…
    A każdego, kto kocha ogród z jego roślinami, zapachem świeżo skoszonej trawy, a nade wszystko z irysami zapraszam na długi, jesienny wirtualny spacer do ogrodu Ani...
    Dziękuję za te chwile...
    Irysek.

    OdpowiedzUsuń