piątek, 30 grudnia 2011

Dywagacje nad kubkiem herbaty.


Ehhh kończy się rok 2011, czas na spojrzenie wstecz na pozostawione w przeszłości miesiące.
Jakoś do przodu, wolno ale z uporem posuwają się drobne i większe zmiany. W mijającym roku było dużo pracy i więcej spokoju w życiu osobistym. Na ratunek zwichrowanej duszy założyłam ten blog, by ogrodu nie chować przed światem, myśli w głowie a zdjęć na dysku. Bo szkoda. Pytanie co dalej? Jesienią obiecałam sobie że zimą odpocznę chwileńkę i zastanowię się nad tym istotnym pytaniem, oraz oddam się przyjemnej realizacji planów związanych z hodowlą psów o której Wam pisałam. Ponieważ drugi człon założenia „wypalił” bo urodziły się szczeniaki to pierwszy człon siłą rzeczy nie wypalił. O odpoczynku mogę zapomnieć, myśli nie mogę skupić nawet na moment. Ale każde doświadczenie ponoć wzbogaca człowieka, sporo można się dowiedzieć o sobie. Więc właśnie odrabiam kolejną trudną lekcję, na własne życzenie.
Szczeniaki rosną rozwijają się bardzo ładnie, już widać mniej więcej że spełniły moje marzenie o naprawdę ładnych przedstawicielach rasy, ale pozostaje trudny temat szukania im nowych kochających właścicieli, takich co naprawdę nie skrzywdzą, a psa traktują jak kumpla, nie jako gadżet potrzebny do „lansu” Takie to proste a jakie trudne.....



A co z ogrodem? Sezon 2011 był bardzo pracowity, wiele rzeczy zmieniło się nie do poznania, inne doczekały się należnych im poprawek ale i były takie które zostały zapuszczone z braku czasu. No i w wielu miejscach nareszcie zrobiliśmy porządki.
Od 2006 roku sukcesywnie Moczarowisko jest sprzątane. Z kolejnych miejsc wyciągane są tony złomu, gruzu i resztek „magnackiej fortuny” w dawnych czasach służącej do prac w gospodarstwie jakie się tu znajdowało. Mogę spokojnie powiedzieć że wiem co to znaczy sprzątanie stajni Augiasza, i niekończące się przerzucanie gratów z jednego miejsca w drugie. Bo trudno wyrzucić do śmietnika wielką przyczepę czy bronę. Kwietnika też raczej z nich nie zrobię, to nie mój styl.
No więc jest kilka takich eksponatów, które co jakiś czas zmieniają miejsce postoju w kolejnych wyglądając równie niefortunnie i mało atrakcyjnie. Donoszę uprzejmie że i w tym roku zostało dokonanych parę takich przeprowadzek z korzyścią dla niektórych miejsc które stały się bardziej na widoku, i stratą dla innych które zostały zagracone. Porządki są konsekwencją otworzenia ogrodu oranżerii i konieczności połączenia jakimś kulturalnym przejściem obszaru „starego” ogrodu z nowym. Skoro wspomniałam o nowych ogrodowych obszarach, muszę nadmienić że mijający rok był pierwszym pełnym sezonem dla oranżerii i jej ciągle doszlifowywanego otoczenia.



Rabaty z pracowicie przeze mnie wyhodowanych bylin rozrosły się okazale i pięknie zakwitły, w lato było naprawdę przyjemnie. Ale jesienią już mnie nie zachwycały, trzeba było dokonać kilku poprawek a kolejny sezon poświęcić na obserwacje jak owe zmiany wpłynęły na poprawę jesiennej odsłony tej kompozycji.



Klapą można nazwać to co miało być ozdobą patio. Główna donica usytuowana na środku przez większość sezonu straszyła wyglądem by jesienią opaść na dno dnów. 



Z początku miałam romantyczną wizję rosnącej na środku pięknej bordowo-listnej katalpy. Ale posadzone drzewo nie przeżyło stojącej na patio wody. Bo od stycznia po kwiecień mieliśmy tu powódź. Woda zdegradowała glebę i w ten prosty sposób nic nie chciało już w tej donicy rosnąć, nawet żelazny zestaw roślin jednorocznych. Cóż pozostaje liczyć że w kolejnym roku będzie lepiej, bo gorzej raczej już nie będzie.
Widok ze stycznia 2011 czyli patio w formie romantycznej sadzawki.


Honor całości ratowała donica na końcu patio, z racji że powstała dopiero na wiosnę 2011 nie została zalana wodą, co więcej jest podniesiona względem posadzki.



W ogrodzie Południowym nastąpił istotny przełom w dążeniu do sensowniejszej aranżacji tej przestrzeni. Po latach trwania w oparach wspomnień o dawnej świetności zniknęły pozostałości niezbyt urodziwej altany i nieudane nasadzenia z iglaków. W zamian za nie stanął murek oporowy który wykończył skarpę, podkreślił tarasowy charakter ogrodu przy dworze i przede wszystkim zatrzymał proces rozmywania wzniesienia. Pojawiły się też nowe nasadzenia których walory estetyczne dopiero będzie można ocenić w przyszłych sezonach. O tym wszystkim pisałam w postach z października.
Mamy też parę istotnych prac budowlanych za sobą. Teren wzbogacił się o nową bramę, a ogród o domek zwany „główną chatką”. I o tej ostatniej napiszę na dobrą inaugurację Nowego Roku.




3 komentarze:

  1. Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku Tobie życzę, byś realizowała swoje marzenia i znalazła na nie czas i siły :)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. piękne podsumowanie. Trudno coś teraz poradzić na tę stagnującą wodę, prawda? Pewnie trzebaby rozebrać nawierzchnię, zrobić drenaż, wymienić podłoże, podnieść donicę... a może jest możliwość rozebrania części nawierzchni dookoła placu, zrobienia drenażu opaskowego, podniesienia donicy? Widzę tam jakieś acu, ale nie może wystarczać, bo taka duża brukowana powierzchnia ograniczona ścianami to jak szczelny basen przy dużych opadach... A graty może sprzedasz po prostu?
    Rabata, uważam, bardzo ok. No i wszystkie byliny własnej produkcji, tak? Strasznie dużo pracy wkładasz w ogród, podziwiam. Życzę wszystkiego dobrego, miłych chwil z pieskami i znalezienia im dobrych domków!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję za życzenia :))))

    Megi to patio jest zrobione zgodnie ze sztuką i zdrenowane, ale jak woda podsiąka pod samą powierzchnię i stoi na całym terenie to żadna siła jej nie ruszy. W zeszłym roku woda gruntowa stała na patio i wylewała się z gruntowych donic w oranżerii. Rzeka która płynie obok tego miejsca, sama w sobie nie wylała ale nie odbierała wody spływającej z całej okolicy. Taki fatalny rok. Pozostaje jedynie liczyć że się nie powtórzy taka historia.

    OdpowiedzUsuń