Ehhh kończy się rok 2011, czas na
spojrzenie wstecz na pozostawione w przeszłości miesiące.
Jakoś do przodu, wolno ale z uporem
posuwają się drobne i większe zmiany. W mijającym roku było dużo
pracy i więcej spokoju w życiu osobistym. Na ratunek zwichrowanej
duszy założyłam ten blog, by ogrodu nie chować przed światem,
myśli w głowie a zdjęć na dysku. Bo szkoda. Pytanie co dalej?
Jesienią obiecałam sobie że zimą odpocznę chwileńkę i
zastanowię się nad tym istotnym pytaniem, oraz oddam się
przyjemnej realizacji planów związanych z hodowlą psów o której
Wam pisałam. Ponieważ drugi człon założenia „wypalił” bo
urodziły się szczeniaki to pierwszy człon siłą rzeczy nie
wypalił. O odpoczynku mogę zapomnieć, myśli nie mogę skupić
nawet na moment. Ale każde doświadczenie ponoć wzbogaca człowieka,
sporo można się dowiedzieć o sobie. Więc właśnie odrabiam
kolejną trudną lekcję, na własne życzenie.
Szczeniaki rosną rozwijają się
bardzo ładnie, już widać mniej więcej że spełniły moje
marzenie o naprawdę ładnych przedstawicielach rasy, ale pozostaje
trudny temat szukania im nowych kochających właścicieli, takich co
naprawdę nie skrzywdzą, a psa traktują jak kumpla, nie jako gadżet
potrzebny do „lansu” Takie to proste a jakie trudne.....
A co z ogrodem? Sezon 2011 był bardzo
pracowity, wiele rzeczy zmieniło się nie do poznania, inne doczekały się należnych im poprawek
ale i były takie które zostały zapuszczone z braku czasu. No i w
wielu miejscach nareszcie zrobiliśmy porządki.
Od 2006 roku sukcesywnie Moczarowisko
jest sprzątane. Z kolejnych miejsc wyciągane są tony złomu, gruzu
i resztek „magnackiej fortuny” w dawnych czasach służącej do
prac w gospodarstwie jakie się tu znajdowało. Mogę spokojnie
powiedzieć że wiem co to znaczy sprzątanie stajni Augiasza, i
niekończące się przerzucanie gratów z jednego miejsca w drugie.
Bo trudno wyrzucić do śmietnika wielką przyczepę czy bronę.
Kwietnika też raczej z nich nie zrobię, to nie mój styl.
No więc jest kilka takich eksponatów, które co jakiś czas zmieniają miejsce postoju w kolejnych
wyglądając równie niefortunnie i mało atrakcyjnie. Donoszę
uprzejmie że i w tym roku zostało dokonanych parę takich
przeprowadzek z korzyścią dla niektórych miejsc które stały się
bardziej na widoku, i stratą dla innych które zostały zagracone.
Porządki są konsekwencją otworzenia ogrodu oranżerii i
konieczności połączenia jakimś kulturalnym przejściem obszaru
„starego” ogrodu z nowym. Skoro wspomniałam o nowych ogrodowych
obszarach, muszę nadmienić że mijający rok był pierwszym pełnym
sezonem dla oranżerii i jej ciągle doszlifowywanego otoczenia.
Rabaty z pracowicie przeze mnie
wyhodowanych bylin rozrosły się okazale i pięknie zakwitły, w
lato było naprawdę przyjemnie. Ale jesienią już mnie nie
zachwycały, trzeba było dokonać kilku poprawek a kolejny sezon
poświęcić na obserwacje jak owe zmiany wpłynęły na poprawę
jesiennej odsłony tej kompozycji.
Klapą można nazwać to co miało być
ozdobą patio. Główna donica usytuowana na środku przez większość
sezonu straszyła wyglądem by jesienią opaść na dno dnów.
Z
początku miałam romantyczną wizję rosnącej na środku pięknej
bordowo-listnej katalpy. Ale posadzone drzewo nie przeżyło stojącej
na patio wody. Bo od stycznia po kwiecień mieliśmy tu powódź.
Woda zdegradowała glebę i w ten prosty sposób nic nie chciało już
w tej donicy rosnąć, nawet żelazny zestaw roślin jednorocznych.
Cóż pozostaje liczyć że w kolejnym roku będzie lepiej, bo gorzej
raczej już nie będzie.
Widok ze stycznia 2011 czyli patio w formie romantycznej sadzawki.
Honor całości ratowała donica na końcu patio, z racji że powstała dopiero na wiosnę 2011 nie została zalana wodą, co więcej jest podniesiona względem posadzki.
W ogrodzie Południowym nastąpił
istotny przełom w dążeniu do sensowniejszej aranżacji tej
przestrzeni. Po latach trwania w oparach wspomnień o dawnej
świetności zniknęły pozostałości niezbyt urodziwej altany i
nieudane nasadzenia z iglaków. W zamian za nie stanął murek
oporowy który wykończył skarpę, podkreślił tarasowy charakter
ogrodu przy dworze i przede wszystkim zatrzymał proces rozmywania
wzniesienia. Pojawiły się też nowe nasadzenia których walory
estetyczne dopiero będzie można ocenić w przyszłych sezonach. O tym wszystkim pisałam w postach z października.
Mamy też parę istotnych prac
budowlanych za sobą. Teren wzbogacił się o nową bramę, a ogród o
domek zwany „główną chatką”. I o tej ostatniej napiszę na
dobrą inaugurację Nowego Roku.
Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku Tobie życzę, byś realizowała swoje marzenia i znalazła na nie czas i siły :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
piękne podsumowanie. Trudno coś teraz poradzić na tę stagnującą wodę, prawda? Pewnie trzebaby rozebrać nawierzchnię, zrobić drenaż, wymienić podłoże, podnieść donicę... a może jest możliwość rozebrania części nawierzchni dookoła placu, zrobienia drenażu opaskowego, podniesienia donicy? Widzę tam jakieś acu, ale nie może wystarczać, bo taka duża brukowana powierzchnia ograniczona ścianami to jak szczelny basen przy dużych opadach... A graty może sprzedasz po prostu?
OdpowiedzUsuńRabata, uważam, bardzo ok. No i wszystkie byliny własnej produkcji, tak? Strasznie dużo pracy wkładasz w ogród, podziwiam. Życzę wszystkiego dobrego, miłych chwil z pieskami i znalezienia im dobrych domków!
Dziękuję za życzenia :))))
OdpowiedzUsuńMegi to patio jest zrobione zgodnie ze sztuką i zdrenowane, ale jak woda podsiąka pod samą powierzchnię i stoi na całym terenie to żadna siła jej nie ruszy. W zeszłym roku woda gruntowa stała na patio i wylewała się z gruntowych donic w oranżerii. Rzeka która płynie obok tego miejsca, sama w sobie nie wylała ale nie odbierała wody spływającej z całej okolicy. Taki fatalny rok. Pozostaje jedynie liczyć że się nie powtórzy taka historia.