wtorek, 3 stycznia 2012

Krótka historia zasmolonego kopciuszka czyli opowieść o dostrzeganiu piękna tam gdzie go nie ma.


Czas płynie nieubłaganie zapisując kolejne karty historii. Mamy Nowy Rok. Kolejny rok, następny który będzie przynosił zmiany. A jakie były lata poprzednie? jaki był 1912? a jaki 1812? a 1712? Siedlisko jest tak stare że można spokojnie przyjąć że coś było, a mieszkający tu wtedy ludzie dokonywali zmian i poprawek. Powstawały lub znikały budynki, sadzono drzewa lub siano rośliny. Kiedy dwór powstał był niewątpliwie siedzibą rodzinną, potem często zmieniali się właściciele, każdy coś dodawał lub odejmował. Aż dotrwaliśmy do czasów współczesnych z całym tym bagażem z przeszłości. I nie będę ukrywać że nie cały ten ładunek przedstawia niezwykłą wartość estetyczną i historyczną. Druga połowa XX wieku pozostawiła sporo budynków, bardzo praktycznych, acz pozostających w dużym stopniu plamą na Moczarowym wizerunku. Nie chcę pisać o wszystkich, choć było ich trochę, ale pozostawię to na „pisarskie później”.

Dziś chcę opisać kopciuszka. Dość dosłownego kopciuszka, wręcz kopciucha. Na tyłach ogrodu południowego za żywopłotem grabowym została postawiona kotłownia wraz z sortownią kwiatów a także pokojem „socjalnym” dla pracowników. Całość dopełniały szklarnie i namioty foliowe. To naprawdę zamierzchłe czasy kiedy całość żyła własnym życiem. Wiele lat obiekt stał i straszył, bo nie tylko nic się w nim nie działo to jeszcze dodatkowo niezbyt urodziwy budynek popadał w ruinę tracąc resztki przyzwoitego wyglądu.
Po grubo 20 latach szpecenia okolicy nadszedł czas na zmianę czyli zadanie sobie pytania, co dalej kotłownio?!
Rozebrać? 
Najprościej, ale to rozwiązanie nie jest pozbawione wad. Lepszy wróbel w garści niż kanarek na dachu, co akurat pasuje do tej historii, o tyle, o ile patrzy się na nią przez pryzmat prawa budowlanego.

Zdjęcie jeszcze z okresu budowy patio.


Pozostawienie w stanie „zastałym” też trudne do przełknięcia.
Uwielbiam takie zadania, czym gorzej coś wygląda i zupełnie nie rokuje na polepszenie stanu tym zadanie wydaje się ciekawsze. W przypadku „kopciuszka” sprawa wyglądała dokładnie w ten sposób. Milion słów a jeden obraz...


I bardziej z bliska z okresu opisywanej wcześniej powodzi.


To historia z cyklu mam cztery ściany i dach więc mam już coś! Po czym okazuje się że z tych ścian, to w sumie tylko żelbetonowy dach i nie do końca wszystkie ściany bo część z nich jest w stanie samoistnego rozkładu. Ale brak wypełnienia na żelbetonowym „kopciuszku” nie robił wrażenia bo i tak cały ciężar dachu rozkładał się na zbrojonych słupach.

W dawnych czasach budowanie lapidariów w parkach romantycznych było w modzie. A jeśli do tego celu wykorzystamy materiały z recyklingu to już w ogóle jest „modnie” i to jak na nasze czasy.
I tak oto z połączenia miłości mojej rodzicielki do murów pruskich i mojego zbieractwa starych materiałów budowlanych, powstał „główny domek”. Nie ukrywam że by ściany wyglądały na odpowiednio sfatygowane wiekiem, własnoręcznie partoliłam murowanie frontowej ściany. Bo z murarstwem nigdy nie miałam nic wspólnego więc „patyna” w moim wykonaniu wyszła idealna, jakby murek pamiętał dwie ostatnie wojny a jak się stoi blisko to i Zabory. Zresztą jak skończyłam moje działania artystyczne, które można prymitywnie nazwać murowaniem, doszłam do wniosku że aż za dobra ta rekonstrukcja bo tchnie taką przerysowaną atrapą muru jak taka cerata która udaje starą cegłę. Cegłę rozbiórkową, użytą na tą ścianę już przedstawiałam w postach z października.




Dachówka to „gruz” z remontowanej w Warszawie kamienicy, idealna jak na okoliczność takiego remontu. Daszek głównej chatki, robi na wszystkich wielkie wrażenie, bo rzadko dachówka mocowana jest tak nisko by móc podziwiać jej specyficzne i bardzo grawitacyjne metody montażu.




Oto cały przepis na lifting kopciuszka. Jak na wyjściowy wygląd wydaje mi się że metamorfoza była z korzyścią dla budynku. Pozostaje jednak zawsze pytanie o zgodność z pozostałymi obiektami, ale to temat na inne rozważania, i dziś nie chciałabym go poruszać. Pozostawię też bez odpowiedzi co kryje „główny domek”. Niech będzie jeszcze kilka tajemnic do odkrycia. No chyba że zajrzycie przez uchylone drzwi ;)



8 komentarzy:

  1. Toż to przemiana kopciuszka w Księżnczkę :)
    Żeby tak nadać ścianie "patyny czasu" to trzeba umiejętności nie lada :)))
    Serdecznie pozdrawiam
    Jak tam maluszki ?
    Rozrabiają ?

    OdpowiedzUsuń
  2. wyszło, jak w starych ogrodach angielskich z Gertrudą w tle :))))
    Czyżby za toaletą kryła się tam sauna?

    OdpowiedzUsuń
  3. Chylę czoło za umiejętność wpisania kopciucha w otoczenie, pięknie wyszło, czy to Domek ogrodnika? pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Tak mamy prawdziwą ogrodową dekorację z kopciuszka. Ale fasadowo bo tył kopciuszka wymaga jeszcze trochę pracy.
    Ale nie ma w niej sauny ani domu ogrodnika. Sauna stałaby nieużywana jak znam życie a ogrodnika niestety nie mam więc domku nie muszę mu budować bo narzędzia trzymam w piwnicy ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak czy siak, efekt piorunujący! Z "gorzej niż z niczego" - cudeńko.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak to ogrodnik musi się znać na wszystkim ;) Efekt murarki imponujący :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawy blog, z racji tego, że jestem absolwentką architektury krajobrazu, zagoszczę tu na dłużej.

    OdpowiedzUsuń