piątek, 4 listopada 2011

Liście liście liście lecą z drzew

Jak sama nazwa wskazuje Listopad, zobowiązuje i pewnego dnia to wszystko co szumiało mi nad głową będzie szeleścić pod stopami.


No cóż taka kolej losu, musi być jesień by była wiosna. A jako że urodziłam się w Listopadzie to mam szczególny stosunek do tego miesiąca. Mimo że cieszy się raczej marną popularnością, autentycznie go lubię. Może dlatego że lubię zmiany, a w tym miesiącu przyroda definitywnie rozprawia się z "wszelką zielonością"  zamieniając ją w klimaty często nawet zimowe. A jeśli nie towarzyszy temu plucha to bywa to nawet urocze.




Ale wracając do tematu liści. W skład parku wchodzą głównie drzewa liściaste, większość z nich ma pokaźne rozmiary, a tym samym, każde z nich zrzuca co roku mnóstwo liści!  Sypią się więc masowo: małe, duże, palczaste, podłużne, okrągłe, do wyboru do koloru. Ogród jest jak wielka fabryka, w której obieg materii jest naprawdę potężny.
No i trudno tą fabrykę wstrzymać, tak więc o tej porze pojawia się pewien nadmiar tej "materii" który zalega w miejscach w których nie powinna. Gdybym chciała to wszystko wygrabić, musiałabym poświęcić temu całą zimę. Obstawiam że mój organizm (kręgosłup), wytrzymałby tylko do połowy tej akcji. A hałda liści zgrabionych byłaby z pewnością gigantyczna. tak więc przy takiej ilości drzew liściastych i mojej autentycznej niechęci do grabienia trzeba było obrać trochę odmienne metody działania.
Polubić?



Mnie nie trzeba przekonywać ale trawnik może nie zrozumieć.
Niestety, o ile nie walczę wszędzie z opadłymi na ziemię liśćmi, o tyle są obszary w ogrodzie gdzie niestety trzeba je jakoś usunąć. Poważnym problemem są wszystkie murawy. Ich łączna powierzchnia jest na tyle spora że trudno je sprzątać jak dywan, z każdego paprocha. Ale na wszystko znajdzie się sposób.
Jeśli nie grabienie to przynajmniej mielenie.
A efekt? Sami zobaczcie...





To naprawdę zupełnie dobry sposób na uprzątnięcie liści z bardzo dużych powierzchni trawnika.
Jest niestety parę warunków sukcesu. 
Po pierwsze: musimy mieć dobą kosiarkę która ma funkcję mielenia, normalnie używaną do rozdrabniania źdźbeł trawy. Taka pozwala na rozdrobnienie liści w taki sposób by nie zalegały grubą warstwą na murawie.
Po drugie: nie można dopuścić by warstwa leżących na trawniku liści które chcemy usunąć była zbyt gruba, bo niestety wtedy i tak będzie trzeba grabić.



Proste i skuteczne rozwiązanie, które ma wiele zalet, szczególnie jeśli jesteśmy nastawieni na ogród przyjazny naturze. Rozdrobnione liście nie przygniatają trawy, a do wiosny zdążą się rozłożyć dostarczając trawnikowi składników odżywczych. Zamiast rozsypywać nawozy sztuczne, czasem lepiej pomyśleć o tym by materia organiczna krążyła w sposób najbardziej naturalny. W Moczarowym ogrodzie ta metoda z dużą korzyścią się sprawdza ale nie ma tu ani jednego "jałowego" trawnika a jedynie wieloskładnikowe murawy pełne roślin zielnych i trawy. Tak czy inaczej polecam.
Ale wiem że w naszym kraju jeszcze długo będzie funkcjonowało przekonanie że opadłe liście trzeba usunąć  i najlepiej ....spalić! Wiem coś o tym... a właściwie na własnej skórze mogę to odczuć każdej jesieni..
Moi sąsiedzi nie odbiegają od średniej, więc o tej porze roku moja miejscowość zamienia się w rozległą  wędzarnię.
Wychodząc do ogrodu czuje się jak dorsz w kominie. Z południa sąsiad rozprawia się z tym co spadnie z jabłoni, na wschodzie pełną parą idzie palenie zeschłej zawartości warzywnika. Zachód, oj tam duże zapasy dymo-twórcze. Powietrze robi się sine, ja czasem też. Więc wszystko po staremu.... Wędzenie z przerwami trwa do pierwszego śniegu, ale czasem drobne zajęcia z zadymiania są jeszcze wiosną. 
Nie da się ukryć że palenie resztek a w szczególności liści czasem jest naprawdę przydatne. Ten szczególny przypadek to usuwanie znienawidzonych szkodników które zimują w liściach. To jeden z dobrych sposobów zmniejszania populacji szrotówka kasztanowcowiaczka, groźnego szkodnika kasztanowców.
Jako posiadaczka pięknych i starych kasztanowców, nie pozostaje więc dłużna sąsiadom ;) 





Niestety kompostowanie liści pomaga tylko przetrwać owadom. Pozostają jedynie drastyczne metody.
Musze się przyznać że nie cierpię grabić liści kasztanowców. Jest ich co roku tak dużo, średnio około 50 stu litrowych worków spod jednego drzewa, a tych największych drzew jest 6. To prawdziwa kara, na koniec sezonu, która własnie mnie dopadła bo liście zaczęły opadać. I niestety ochotnicy do pomocy zawsze się jakoś rozpływają w nicości. 
Po prostu znikają w zadymionej przestrzeni ....




Sami widzicie jaka widoczność panuje w wędzarni Moczarowisko...
A tym czasem kolejne liście i igły opadają na ziemię.






Czuje prawdziwe wypalenie ;)



6 komentarzy:

  1. Pomysł z mieleniem liści stanowczo kupuję! U nas też jak by człowiek chciał wszystko zgrabić, niechybnie wylądowałby w łóżku z walniętym kręgosłupem...Chociaż ja sprzątam ogród jak już słońce nie gra refleksami na opadłych liściach...

    OdpowiedzUsuń
  2. My "mielimy? od dawna, bo byśmy się "zagrabili", szrotówka co roku palimy, nie ma rady, ale mamy efekty; kasztanowiec zieloniutki!
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. No własnie to mielenie bardzo ułatwia żywot posiadacza dużej ilości drzew liściastych ;)
    U nas od wielu lat kasztanowce są pod specjalnym nadzorem. Oprócz grabienia liści były zaszczepione, i to dało rewelacyjne efekty. Owady pojawiają się tylko na kilku konarach i drzewa są praktycznie "czyste" i w super formie, ale mimo to palę i grabię, siedliska zarazy. Co roku liście są dokładnie sprzątane ale mimo to szkodnik się pojawia więc jego możliwości migracji z innych siedlisk są ogromne.

    OdpowiedzUsuń
  4. fantastyczny post, podam dalej;-) właściwe kompostowanie (przy którym wytwarza się wysoka temperatura) zabija szrotówka!

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja wolę, na wszelki wypadek, to znaczy na wypadek nie wytworzenia się odpowiedniej temperatury w kompoście, spalić paskuda.

    OdpowiedzUsuń
  6. GAJA ja też wolę spalić te liście mam wtedy pewność że problem jest unicestwiony. Niestety wydaje mi się że moje próby kompostowania nie były zbyt udane. Nie znoszę palić liści, a inne metody typu zakopywanie liści w ziemi lub pakowanie w worki i czekanie jak się zrobi z nich ziemia liściowa u mnie były bardzo trudne. Chodzi głównie o ilość liści z kasztanowców, wychodzi jakieś 300 worków 100l. Przechowanie gdzieś takiej ilości worków by się nie rozdarły jest trudne, a do zakopania tej ilości materii potrzebna jest koparka, co kiedyś testowałam. Przy tej ilości jestem po prostu zmuszona. To jest takie wybieranie między złym a gorszym....

    OdpowiedzUsuń