poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Ziemia i glina




Ziemia w glinie, czyli coroczny problem co tu wsypać do doniczek by sadzone w nich rośliny rosły dynamicznie i zdrowo.
Ale zacznę od gliny po obróbce termicznej, czyli od kolekcji donic i doniczek. 
Mam wielką słabość do donic terakotowych. O ile plastikowe przełykam z wielkim bólem o tyle ceramicznych mogę mieć niezliczoną ilość i ciągle mi mało. Te z powyższego i poniższego zdjęcia to doniczki z lat 20 i 30 XX wieku. 



Dostałam je w prezencie i traktuję jak wielki skarb. Przez lata nabrały przepięknej patyny czyli typowego nalotu i odbarwień. Ale ich młodsze koleżanki, które kupiliśmy dwa lata temu na jakiejś kosmicznej promocji, też uroczo się zestarzały.


W tym sezonie dokonałam kolejnego zakupu glinianych piękności. I to bardzo spektakularnego....




Do dekoracji oranżerii i patio, przybyło 5 wielkich donic. Kupując je, nie do końca zdawałam sobie sprawę że są aż tak duże, jak ich cena na to wskazywała. W wielkim magazynie, były faktycznie duże, ale dopiero na miejscu okazało się jak bardzo. W każdą łakomą, grubaskę wchodzą dwie taczki ziemi!!! Ciut dużo.... 
Donice i doniczki już grzeją pękate brzuchy w ciepłym klimacie oranżerii. I przyszedł czas by napełnić je świeżym podłożem w którym z czasem wylądują moje liczne uprawy.
I jak co roku zaczyna się kombinacja czym tu nakarmić tą terakotową armię.
A podłoże wymienić trzeba, bo po sezonie wegetacyjnym ich zawartość wygląda tak:


Dla wyjaśnienia dodam że ten dziwny słup, przerośnięty drobną siatką korzonków, to zawartość wysokich donic, które dekorują niezbyt urodziwe parapety oranżerii. Nie sądzę, by cokolwiek chętnie jeszcze raz urosło w takim podłożu.
Tak więc wszystkie donice trzeba opróżnić



No i poszukać czegoś w zamian....
Może ziemia liściowa?


Skarb ukryty pod grubą siatką korzeni pokrzywy, czekał 7 lat by zostać wydobyty.
W tym roku zobaczymy jak się sprawdzi taka wersja lekkiego podłoża.
Jeśli miałabym oceniać tą ziemię po kolorze, dostałaby wysokie noty, ma jednak pewne wady. Podobno, nie jest zbyt zasobna we wszystkie składniki pokarmowe potrzebne roślinom. No i na dodatek jest bardzo przepuszczalna przez co łatwo wysycha.
W oranżerii jest dość ciepło więc trzymanie wody to dość ważna funkcja ziemi, ale podłoże zasobne, na bazie gliny i mułu, schnąc zbijają się w twór podobny do skały i roślinom jakie uprawiam bardzo to nie pasuje.
Zobaczymy jak sprawdzi się lekka opcja.



Po zmieszaniu z ziemią z rabat wygląda zupełnie obiecująco.


I tak nie mam prawa marudzić bo ziemia w Moczarowym ogrodzie jest bardzo żyzna. W zdecydowanej większości to czarnoziem z dużą domieszką materii organicznej. Jest więc w czym wybierać, grzebać i kopać.
Tu fragment powstającego miejsca na "poletko słoneczników" tuż po użyciu glebogryzarki. 


Tak wygląda przeciętna ziemia w ogrodzie. Dzięki temu rośliny rosną naprawdę bujnie. A ja mogę trochę odpuścić nawożenie lub używać jedynie nawozów naturalnych, raz na jakiś czas. 

Pierwsze rośliny zamieszkały już w nowym lokum. Co prawda, to nasadzenie jeszcze urodą, nie powala na kolana, ale liczę że to się zmieni. Bo założenie jest takie, by coś spływało po donicy w dół, a ma to być srebrnolistna kocanka. Coś ma piąć się do góry, pewnie kobea, oraz coś wypełniać środek. Na razie czekam jak całość należycie się rozrośnie.



Nie ukrywam też, że trochę brakuje mi siły by zużytą ziemię z pojemników dekorujących oranżerię, wywozić gdzieś bardzo daleko, więc w tym roku posłużyła do podniesienia poziomu centralnej donicy na patio.
W zeszłym roku woda zbyt często stała, rosnącym tam kwiatom, w korzonkach i zdecydowana większość z nich nie wytrzymała tych częstych kąpieli. Jako że nie planowałam zakładania na patio bagienka, trzeba było nasypać mini kopczyk by dać szanse na mniej błotniste życie planowanym nasadzeniom. 


Oczywiście przez myśl mi przeszło zrobienie sadzawki, oczka wodnego i tym podobnych dekoracji zamiast kopczyka kreta na środku patio, ale skończyło się pojawieniem się kobiety żyrafy, zwanej grzybiarką ;)
Czy panna zostanie na patio na kolejne lata pokarze przyszły sezon. Myślę o dorobieniu jej jakiś koleżanek do plotkowania, bo taka samotna wydaje się smutna. 
Tymczasem dziś, dla otuchy i zaklinania ciepłej wiosny, zamieszkały z nią sadzonki przyszłego (mam nadzieję) dywanu kwiatowego u jej stóp.


A jak już skończyłam sadzenie, przytuptała wielka chmura, koloru śliwkowego i spadł rzęsisty deszcz. Więc podlewanie flancy, miałam w gratisie.



czwartek, 19 kwietnia 2012

Pogoda w kratkę a niebo w paski

No właśnie w paski.......
Jestem niewinna to żaden fotomontaż po prostu takie niebo zawisło mi nad głową wczoraj popołudniu.




Na żywo to zjawisko było jeszcze bardziej urocze, bo od horyzontu po horyzont ciągnęły się długie pasy chmur, przesuwając się niespiesznie z południa na północ.



Nie przypominam sobie bym widziała kiedyś takie widowisko na niebie, ale nie wątpliwie było urocze.
Po dłuższej chwili niebo zasłane było już chmurami i pokropił deszcz. Deszcz w sumie zbawienny bo w Moczarowym ogrodzie jest ciut za sucho jak na tą porę roku i zieleni wciąż mało ....maluteńko.


Choć są miejsca gdzie zieleni przybywa w tempie ekspresowym....
Oranżeria a w niej szalony chmiel który nie próżnuje i ma już 3 metry wielkości a dopiero nabiera rozpędu.


Ale i tam woda jest niezbędna, wręcz pożądana ....



No i niebo w paski też się przydaje, nawet jak taka wiosna bardziej ciąży na duszy..


środa, 11 kwietnia 2012

Wiosna czy to ty?

Święta minęły mi w ekspresowym tempie. W Niedzielę nad Moczarowym Ogrodem przepychały się ołowiane chmury, z których czasem poprószył śnieg, czasem lodowa krupa albo deszcz, ale były też chwile ze słońcem.  Nocą zaliczyliśmy solidny przymrozek do -6 stopni. Tym samym spełniło się, stare, ludowe przysłowie że Boże Narodzenie po wodzie, to Wielkanoc po lodzie.
Dawno nie zabierałam Was na spacer po ogrodzie, tym razem będzie to spacer z nosem przy ziemi.
W sumie mamy już prawie połowę kwietnia a ogród ciągle zazielenia się opornie. Trawnik wygląda bardziej marcowo niż kwietniowo. Po solidnych mrozach sporo roślin zmarzło. Dostało się też wczesnym krokusom i w tym roku nie było żółtego dywanika na trawniku, dopiero późniejsze odmiany fioletowe trochę poprawiły sytuację.


Jak widać na zdjęciu żółtaski są malutkie i takie wybiedzone w porównaniu z fioletowymi kolegami prezentują się bardzo marnie. Mam nadzieję że do przyszłego roku jakoś się odkują z tej mrozowej biedy, bo aż mi ich żal.  Mimo że ta odmiana jest zawsze drobniejsza, to jednak nie aż tak.



W bardziej osłoniętych miejscach kwitną inne krokusy Cream Beauty



No i na koniec moje ulubione pasiaste egzemplarze.
Mam do nich wielki sentyment, bo takie właśnie krokusy rosły w ogrodzie odkąd pamiętam. Kilka sztuk mieszało na trawniku północnym oraz blisko dworu na tarasie południowym. Ich kwiaty są naprawdę okazałe i kwitną dość późno.


W tym roku nie spieszy się też innym wczesnowiosennym pięknościom....
Fiołki wonne na skutek mrozu straciły wszystkie zeszłoroczne liście, choć w moim ogrodzie często są częściowo zimo-zielone w tym roku im się to nie udało. Całe łany pod krzewami "wyłysiały" i gdy normalnie już by kwitły, tym razem dopiero zaczynają się rozwijać. Pierwsze kwiatki ;|))


Przylaszczki kwitną i jako jedyne wyglądają że mrozy kompletnie nie zrobiły na nich wrażenia.


Na szczęście tak samo jest z uroczą cebulicą, która cudownie się naturalizuje w ogrodzie i w tym roku znowu jest jej ciut więcej.



Niektóre rośliny zdążyły już nawet przekwitnąć do nich zaliczają się przebiśniegi ale też ciemiernik biały charakterystycznie się zestarzał i przybrał różowy rumieniec.


O ile ciemiernik biały raczej "normalnie" bywa biały o tyle jego kuzyni w ogrodzie w całej palecie odcieni różu aż do prawie czarnego.





Kwiecień to miesiąc ich pełnego rozkwitu a ich duże kępy są prawdziwą ozdobą ogrodu.
Marzy mi się stworzenie małej kolekcji tych roślin, ale jeszcze długa droga przede mną.


Idąc dalej z nosem przy ziemi, nie zawsze odkrywam to co bym chciała...
Prawdziwy pogrom zdziesiątkował moje narcyze. Coś niedobrego im się stało... Z pokaźnej ilości jaka rosła na rabatach w różnych częściach ogrodu wyrosło ciut ponad połowa...reszta nie wzeszła w ogóle, lub zgniła.
No nie ma lekko, miały być takie niezniszczalne, niesmaczne dla szkodników a tu taka historia....oj  nieładnie...
Z tych które już kwitną i ocalały February Gold


W oranżerii w donicach kwitną już tulipany. Te z kolei utwierdzają mnie w przekonaniu że są rośliny które nie są mi pisane....



Patrząc na powyższe zdjęcie można nabrać przekonania że wszystko jest dobrze, ale to największy sukces moich jesiennych zasiewów. Cała reszta cebul nie wzeszła, lub wzeszła słabo i nie zakwitła.




A ukoronowaniem mojej uprawy tulipanów w tym roku jest ten egzemplarz...



Jeśli ktoś naiwnie myśli że to normalny tulipan to jest w wielkim błędzie. To tulipan "by Ania"
W rzeczywistości jest mniejszy niż na tym zdjęciu, ale to się zdarza o ile uprawia się drobne odmiany botaniczne. Jednakże w tym przypadku mamy do czynienia z "normalnym" wielkokwiatowym tulipanem... co więcej według opakowania w rozmiarze XXL!!! 


No więc albo kwestia rozmiaru jest kwestią umowną, albo ja nawet z cebuli giganta jestem w stanie wyhodować takiego liliputa...Może wiecie czy dają za takie wyczyny jakieś specjalne nagrody ogrodnicze? Jeśli tak to pędzę ustawić się w kolejce.... 
Trzeba mi przyznać że mam rękę do tych roślin. Ehhhh....
Odrobiony miodu na moje serce.... też w wersji mini ;)
No bo małe jest piękne ;)



środa, 4 kwietnia 2012

Nie Zabijaj!!!

W Niedzielę Palmową pierwszego kwietnia pogoda była w kratkę. Raz padało, potem wychylało się słońce i temperatura, powiedzmy, niezbyt komfortowa.  Mimo braku udogodnień i kapryśnej aury, wyszliśmy na spacer rodzinny i jak to ostatnio bywa utknęliśmy na patio oranżerii. Spokój i cisza wokoło.
Siedzimy i debatujemy, a tu nagle dochodzi naszych uszu dziwny trzask. Przez krzaki widać jak jakiś facet przeskakuje przez nasz płot i spiesznie idzie naszą drogą w naszym kierunku. No nie powiem, zainteresowaliśmy się. Dochodząc do zakrętu drogi czyli jakieś 25 metrów od nas, człowiek ten schylił się i ....... podniósł z drogi martwego bażanta, którego nie widzieliśmy bo z naszej perspektywy zasłaniała go kępa traw!!!
W tej sekundzie wszystko stało się jasne. Rzuciliśmy się w pogoń za kłusownikiem, który podnosząc łup, zobaczył nas i zaczął uciekać. Czego on o sobie nie usłyszał w trakcie tej pogodni, ale wybaczcie daruje sobie ten fragment opowieści..... Facet tak szybko przeskakiwał przez płot że zderzył się z asfaltem ale mimo tego udało mu się wskoczyć do zaparkowanego na drodze samochodu w którym czekali na niego kumple.
Wraz z nimi na horyzoncie znikł nasz rezydent bażant a właściwie to co z niego zostało.


Nam została plama krwi na piasku i numer rejestracyjny samochodu.
Wezwana na miejsce zbrodni, policja spisała nasze zeznania i po godzinnych poszukiwaniach ujęła sprawcę!!! (Mimo, że to był 1 kwietnia, nie był to żart na prima aprylis)
Poruszyliśmy niebo i ziemię, facet będzie miał sprawę karną o zabicie ptaszydła, a nie tylko mandat jaki i tak dostał. Sprawami kłusowników żywo interesuje się Związek łowiecki.
Niestety mimo tego nic życia bażantowi rezydentowi nie zwróci...
Moja druga połowa była wściekła że facet zdołał uciec, a ja chyba szczęśliwa, bo zamiast jednej plamy krwi i denata, miałbym szanse na dwie i większą tragedię. Bo nikt mi nie wytłumaczy że facet zabił bażanta z odległości 70 metrów zwykłą wiatrówką.

Ogólnie jestem tą historią okropnie przybita, jestem w szoku. Źle mi
Mój rezydent bażant (dziki, ale karmiony całą zimę), na mojej posesji, 25 metrów odemnie padł ofiarą jakiegoś ....... (tu wpiszcie niecenzuralne)
Jak to się mogło stać?
Gorzej... to pewnie nie był pierwszy raz tej "grupy" i nie pierwsza bezbronna ofiara. Czyli to się dzieje, i jeśli nie będzie szybkiej i surowej kary, to dziać się będzie!!! A na biednych i głodnych nie wyglądali.

Pozostał we mnie strach. Ja tam chodzę z psami... bywam w tej okolicy codziennie... a tu w biały dzień facet z bronią biega mi po terenie i strzela!!! zabija ptaszydło.... co najgorsze, nie boi się zrobić taki manewr.... to źle wróży.
Czy powinnam się bać? Żyje w strasznych czasach i w nieciekawej okolicy wiem to od jakiegoś czasu, ale takich historii blisko domu jeszcze nie było. Widać pękają wszystkie normy...
Tak mi żal ptaszydła, ono ufnie wierzyło że nic mu nie grozi, że dobrzy ludzie tu mieszkają. Nauczyłam je że nie muszą uciekać w popłochu bo nikt im nie robi krzywdy. A teraz boje się o nie, że stojąc na mojej łące mogą paść ofiarą jakiegoś debila z bronią. Co z tym zrobić? Płot to za mało, przydałby się mur chiński, z resztą byłby bardzo na miejscu....

Miałam pisać o kolorowej i pięknej wiośnie ale wybaczcie, po prostu nie mogę przestać o tym myśleć...