wtorek, 22 stycznia 2013

Biało i spokojnie

Dziś będą przede wszystkim zdjęcia. Zima przemówi sama za siebie. Śnieg ciągle pada i z każdym dniem jest go coraz więcej. Białość zapanowała totalna, ogród już ledwo wystaje spod tej białej czapy.
Nim utonął zrobiłam mu sesję. Któregoś dnia był taki cudowny zachód słońca, z tym ciężkim, ciepłym światłem spod ciemnych chmur jak po burzy. Uchwycenie tego okazało się trudne ale po majstrowanie nad zdjęciami by uzyskać taki efekt dało poniższe rezultaty.



Z góry dziękuję Wam Wszystkim za komentarze, te pod poprzednim postem i każde następne których niestety ja jak na razie nie mogę skomentować ;((( Ciągle nie wiem dlaczego, wszystko co napisze po zatwierdzeniu po prostu znika i się nie wyświetla ani na waszych blogach ani na moim. Może ktoś kiedyś miał podobny problem??? Ustawienia bloggera wydają się być ok....

A tym czasem zima w bagienku! w wersji retro ;)
Zaczynamy spacer od trawnika ogrodu północnego:




Widok na podjazd od ogrodu zachodniego



Mostek na wyspę, trasa mocno udeptana ;)


Ogród zachodni i staw Podkowa


Rabata nad Podkową





Stawy, morze pałki na stawie zwanym Dwójką 


Rzeka


Widok ze stawów na wyspę 



Ogród Oranżerii








Ogród południowy




Taras ogrodu południowego


Alejka do Powozowni





czwartek, 17 stycznia 2013

O Kalinie z liściem szerokim.


Rosła kalina z liściem szerokim.....
Niestety nie rosła nad modrym potokiem w gaju, a pomiędzy blokami na jednym z Warszawskich skwerków, co było jej wielkim życiowym problemem.
Korzenie zapuściła w lichej glebie, blade liście wystawiała do resztek promieni słonecznych przedzierających się pomiędzy betonowymi ścianami. Nikt się o nią nie troszczył, nie nawoził...no chyba że okoliczne psy, nikt też nie przycinał. Okolica ani miła, przyjazna, zielona ani piękna. Szaro, buro, betonowo i asfaltowo wokoło, a do tego w gratisie nieświeże powietrze. Czyli wielkie miasto pełną gębą.


Rosła sobie jednak spokojnie i niespiesznie wzwyż i wszerz, mając na uwadze swój niepewny wielkomiejski żywot. Wiadomo, ludziom zawsze może „coś do głowy strzelić” Wytną, przytną i wyrzucą za nic.
Latami się udawało ominąć problemy nie ruszając się z miejsca. Ale któregoś dnia wspólnota mieszkaniowa, wpadła na wspaniały pomysł zrobienia porządku z zielenią przed kalinowym blokiem. I okazało się że ma być: płotek, trawniczek i obwódka z ligustru. Kalina przestała pasować. Nie mogła tam zostać, bo psuła całość wysublimowanego założenia, jakiegoś domorosłego architekta krajobrazu. Kolejne rady, uchwały i zarządzenia wydały wyrok „Kalina precz”!
No i któregoś dnia, przyszli smutni panowie z łopatami i zrobili porządek...
Ale, rosnąć na lichej ziemi, nie nad potokiem, ma też swoje plusy. Krzak był spory ale nie na tyle by ekipa sprzątająca nie zachciała wyrwać go z korzeniami. Bo po co się męczyć i wycinać gałęzie by potem wykopać karpę jak tak można raz „siup” i po całym problemie...


Kiedy ją zobaczyłam leżała na szczycie kupy chrustu. Korzeniami powiewała na wietrze w zimny późno listopadowy wieczór. Połamana i podrapana, obdarta z godności jak śmieć. Wyglądała tak smętnie, że zwróciła moją uwagę.
No i co Wam mogę napisać....że zrobiło mi się jej szkoda. To chyba oczywiste! Co więcej wyglądała na szlachetną, niesztampową zieleń, czym też ogromnie mnie zainteresowała.
Nie mój blok nie moje podwórko, więc nie bardzo wiedziałam, co za krzak tak brutalnie potraktowany, sterczy ze śmietnika. A poza tym ciemno już było, jak na późny listopad przystało.

To zresztą dobrze bo może nie rzucałam się tak w oczy jak pomknęłam jej na ratunek. W sumie grzebanie w śmietniku nie jest moim głównym zajęciem i mogłam wydawać się z lekka niezdarna w tym akcie pomocy. Szczególnie że byłam ubrana „po miejsku”, czyli bez typowych gumofilcy ;) oraz nieprzygotowana na sypiącą się z rośliny ziemię. Samochód również nie był.....
Po wyplątaniu krzak okazał się krzaczorem, ale to mnie zupełnie nie zniechęciło, bo skoro taka akcja to trzeba ją doprowadzić do końca!

Trzeba tu dodać że jedyną możliwością ratunku było wpakowanie kaliny do nowego samochodu mojej przyszłej teściowej...niedużego samochodu, co zapewne dodaje kolorytu całej sprawie.

Kiedy zdobycz, a właściwie księżniczka z wieży chrustu, wpakowana na „wduś” znalazła się już w drodze do nowej i świetlanej przyszłości, zaczęła przypominać nam o swojej nieciekawej przeszłości i wszystkich aspektach zeszmacenia jakiemu była poddana. Ciepłe powietrze uwolniło aromaty okolicznych czworonogów, które najwyraźniej często korzystały z okazji by podlać krzak z każdej możliwej strony.

Jedyne co mogłam zrobić to zmyć tą zbiorową hańbę wrzucając krzak w całości do stawu, po przyjeździe do Moczarowego ogrodu.
To była naprawdę późna jesień, ale na szczęście jeszcze bez śniegu i mrozu. Choć po kąpieli trzeba było szybko poszukać nowego miejsca dla niespodziewanego przybysza. Jestem słaba, w planowaniu ogrodu na szybko, ale tym razem nawet specjalnie się nie zastanawiałam nad decyzją, bo krzak mógł tego wszystkiego i tak nie przeżyć. I tak na „łapu capu” wybrałam kalinie miejsce w alejce do powozowni. Sadząc, że co ma być to będzie. To było 7 lat temu....



Zima tego roku była łagodna i jakież było moje zdziwienie kiedy wiosną mój nabytek ochoczo wypuścił nowe liście i pędy. Okazało się wtedy że to kalina hordowina Viburnum lantana
Miło, bo takiej nie posiadałam w kolekcji.
Po pierwszym roku.....



Roślina ta kwitnie w maju lub czerwcu po czym zawiązuję owoce najpierw zielone, potem czerwieniejące by w efekcie osiągnąć kolor czarny.




Liście faktycznie ma szerokie, sztywne i od spodu pokryte delikatnym szary kutnerem, opadają one dopiero po silnych mrozach. A nawet się częściowo pięknie przebarwiają, mimo że mój egzemplarz rośnie w cieniu.



Ogólnie ładny krzak o luźnej koronie u mnie na razie ponad 4 metrowy.
Tu pierwsza w szeregu.


W lato porasta ją fasola ozdobna, by dodać zielonemu zakątku trochę koloru.



Kalina się przyjęła, ma się świetnie. Urosła w te kilka lat tak jak nie urosła przez ponad 15 rosnąć pod blokiem. Chyba uwierzyć nie może w swoją historię, ja trochę też nie, że tak nam się udało.
Gdybym wiedziała posadziłabym ją gdzie indziej. Bo w tej lokalizacji ma może trochę za ciemno i słabiej kwitnie i owocuje, ale już jej nie przesadzę nie miałbym serca, swoje już przeszła ;)

Styczeń 2006 roku.


Styczeń 2013



PS ;)
Mam pewną awarię z którą walczę już kilka dni, nie mogę dodać komentarzy, ani u siebie ani na zaprzyjaźnionych blogach ;( Trzymajcie kciuki że się jakoś z blogerem dogadam....)

sobota, 12 stycznia 2013

Sen zimowy

Jakoś ostatnio, obiła mi się o uszy informacja że: "niedźwiedzie brunatne są "leniwe" do tego stopnia, że zapadają w sen zimowy by nie tracić czasu i energii na poszukiwanie pokarmu pod śniegiem".
No właśnie, już im ktoś łatkę przypiął, dlaczego od razu "leniwe" a nie rozsądne, przecież wyżywienie tak dużego ciałka wymaga sporo zachodu, a zimą wiadomo nic samo w paszczę nie wpada. Trzeba się wiele bardziej nagimnastykować i jeśli można przespać zły czas to czemu nie?

Dla mnie zima jest okresem takiego przysłowiowego niedźwiedziego snu. Mam wtedy chwile dla siebie i nabranie sił na nowy sezon. No i co tu ukrywać jest czas się wyspać ;) solidaryzuje się więc z leniami niedźwiedziami. Nie muszę gnać o 5 rano (niezależnie od świątku, piątku czy niedzieli) by otworzyć drzwi i okna oranżerii i podlać wymagające tego doniczki. Nie muszę czekać do zmroku by zamknąć wszystko i podlać całość co trzy dni, co zajmuje kilka godzin. Żaden trawnik nie woła o pomstę do nieba za brak cotygodniowego fryzjera. Brak szarpania się ze szlauchami, biegania z sekatorem, pielenia na kolanach, zamiatania, grabienia i cudowania. Psy też zwinięte przy kaloryferze patrzą na mnie z wyrzutem jak proponuje spacer. Można spokojnie posiedzieć przy kominku.


Normalnie luz i urlop, teoretycznie czas wyczekiwany. Ale ogrodnik ma taką konstrukcje że wcale nie lubi takich wakacji i jak tylko zima zadomawia się w ogrodzie, już jest myślami jak tu się ucheta wiosną przy pracach. Zimę traktując jak przejściowe nieszczęście które powinno szybko minąć.

W zeszłym roku o tej porze miałam 9 szczeniaków na wychowaniu i o chwili urlopu nie było mowy. Wiosna przyszła nagle i niespodziewanie. Teraz mam czas by docenić zimowy spokój i co? I już się zastanawiam co gdzie wysieję, jak usunę perz który ciągle wyrasta z powstałych w zeszłym roku rabat i kiedy skosić łąki.
Oranżeria wymaga posprzątania, ale to już jest zaplanowane na luty.
Tymczasem chmiel zwisa nad głową brązowymi szyszkami ...


Na szklanym niebie przesuwają się chmurki że śniegowego puchu... bo dach sprawnie czyści się sam.


A posadzka szeleści od liści.


Tak, tak, plany już snuje na te cieplejsze i bardziej sprzyjające dni. Choć marudzić nie mam powodów bo dotychczasowa zima jest łaskawa. W porównaniu z zeszłym rokiem, który przygnał srogie mrozy i skuł ogród powiewem -20 bez śniegu. W tym roku jest łagodnie i ptfu ptfu niech tak zostanie!!! Ogród nie śpi on drzemie w półśnie. A co robi ogrodnik "na głodzie"? Szuka i szpera, dopatruje się oznak wiosny....

Rojniki zielone jak zawsze..


Oczar (co prawda dziczka) 


Ciemiernik biały


Złotlin już z takimi pączkami....


Rozeta dzwonka pośredniego


Zdjęcia świeżutkie, bo wczorajsze, a dziś już śnieg prószy i ogród tonie pod kolejnymi warstwami bieli. Jak na zimę to przyjemnie i miło. Oby tak dalej bo liście ciągle na różach, a cebulowe rośliny wyrastają bardzo wysoko jakby miały zaraz kwitnąć. I co tu począć z taką różą? przecież nie nakryć, bo zgnije...



Niech ją śnieg zakryje i tyle... 
Co prawda jak tylko wychodzi słońce to ta kołderka z puchu się topi...czyli  promienie są coraz mocniejsze i tak z każdym dniem cieplej....wiosenniej? W sumie urlop nie może trwać za długo.




Drzewa też niby zielone ... inaczej niż latem ale zawsze.



W poszukiwaniu wiosny czasem można natrafić na inne przyjemności.
W tej ubogiej palecie kolorów jaką oferuje zima są i takie wyjątki jak te owoce dławisza..






Jedyne od czego nie wolno brać urlopu w zimie to karmienie ptaków. Raz nauczone że coś na nie czeka przylatują rozleniwione, same ograniczając kreatywne poszukiwanie pokarmu. Nie wolno ich tym samy zawieść.
Tej zimy trochę poprawiłam swoje karmniki. Mam ich całą armię. Ogród jest wielki więc rozwieszam je w kilku miejscach, lub po kilka w jednym. Są tanie w wykonaniu, a daszek z jodły i żywotnika dodał im sporo uroku. Po sezonie zamiast je czyścić, wyrzucam i na kolejny robię nowe. O ich intensywnym wykorzystywaniu pisałam TU/dokarmianie-skrzydlatych-mieszkancow
Tym razem w ładniejszej wersji.


A w środku takie smakołyki:


Pozdrowienia dla Wszystkich korzystających z uroków zimy i Tych oczekujących nerwowo na wiosnę!