piątek, 29 marca 2013

Na przekór zimie czyli oranżeria na przedwiośniu.


Wielkanoc tuż za rogiem a na dworzu zima jak malowana. Jak tak siedzę i piszę ten post za oknem sypie śnieg...no wiecie państwo!!! Jest już prawie kwiecień a prognozy długoterminowe nie są różowe, a raczej nie zapowiadają się zielono. Chyba wszyscy mają dość, prawda?

Jakiś czas temu na jednym z for ogrodniczych, panie przepowiadały sobie szybki koniec zimy i rozpoczęcie prac w ogrodzie. Już wtedy mi się wydawało że to może wcale nie być prawdziwa wizja przełomu zimy i wiosny. Miałam jakoś przeczucie że ta zima, łagodna bądź co bądź, da nam się jeszcze we znaki. Że jeśli nie pokazała pazurów, to nie oznacza że da o sobie szybko zapomnieć i minie bez przygód. Ale nawet w najśmielszych oczekiwaniach nie spodziewałam się że aż tak długo będzie nas męczyć. Choć stare przysłowie powiada że "Jak Boże Narodzenie na wodzie to Wielkanoc na lodzie"

Na szczęście mam taki swój wehikuł do przenoszenia się w czasie i porach roku. A więc dziś zabieram Was w przedświąteczną wizytę do Oranżerii. A tam już wiosennie pomimo tego, że wszystko w około tonie w śniegu.



Za niedługo będę musiała odkopać drzwi by dostać się do środka, ale warto bo w słoneczne dni panuje tu letnia temperatura dochodząca do 25 stopni. I tak człowiek siedzi w tym ciepełku patrząc przez okna na 1,5 metrowe zaspy i naprawdę nie wie co robić.


Z pewnością może się zabrać za porządki, by odkryć więcej wiosennych akcentów, bo chmiel nie próżnuje i postanowił nie przejmować się tym, że zima panuje w przyrodzie. Jego pędy wychylają się nader śmiało spod ziemi.



No i ten widok mobilizuje mnie do działania. Kiedyś ta wiosna przybędzie i wtedy musi być dla niej miejsce. Trudno, muszę się przyznać że nic przez całą zimę nie robiłam w Oranżerii. Ten cały bałagan po zeszłym sezonie zostawiałam za zamkniętymi drzwiami i postanowiłam że zajmę się tym "później" a potem jeszcze później i w końcu nadszedł czas na porządki z obawy że nie będzie już kolejnej możliwości odłożenia na potem.
Moja produkcja rodzynek prezentowała się naprawdę imponująco. Do tego w masie szarości zeschnięte owoce aż świecą szafirowym kolorem pomarszczonej skórki.




A jaką radość sprawiłam ogrodowym kosom! Choć na łakocie połaszczyły się też moje kuraki które w słoneczne dni biegają po Oranżerii i nabierają kondycji.
A skoro o nich mowa to może je przedstawię oto Ptasiek i Piórek, kobietki gatunku Bażant Łowny.
Mają męskie imiona bo mam je od piskląt i wtedy imieniem zaklinałam im płeć....jak widać nieskutecznie.
Samce tego gatunku są pięknie kolorowe za to samiczki są piękne w bardziej dyskretny sposób.
Ptasiek:



Oraz jej szalona koleżanka Piórek.




Panie trochę nieuczesane bo świeżo po orzeźwiającej kąpieli piaskowej oraz w okresie pierzenia, czyli jak w trakcie wizyty u fryzjera. Dobrze że nie wiedzą że wstawiłam ich zdjęcia bo pewnie byłby niepocieszone, że tak je prezentuje nie w pełnej krasie.

Ale Oranżerię też pokażę nie w formie czyli w trakcie porządków. Które wymagają sporej mobilizacji sił i środków by wytrzepać wielkie 6 metrowe słupy z liści. Wszystko trzeba też przyciąć i wygrabić. A potem ten cały susz musi się zameldować na kompoście.


Czasem miałabym ochotę stanąć na środku tej stajni Augiasza jaką jest Oranżeria po zimie i klasnąć w dłonie albo użyć magicznej różdżki, która w jednej chwili doprowadziłaby wszystko do stanu idealnego. Ale jeszcze nie wymyślono takiej magii w zastosowaniu praktycznym, chyba że nazywa się jej wcieleniem, osoby profesjonalnie zajmujące się zielenią. Ale na razie nie korzystam z takich usług.
Przed:


Po(choć jeszcze nie do końca):


Wszystko czeka na lepsze jutro. Stosy doniczek do napełnienia ziemią, patyczki na podpórki dla pnączy. Ale na razie musi jeszcze poczekać, choć w zeszłym roku o tej porze większość tych prac miałam już za sobą.







Nawet Heca czeka tęsknie na czas kiedy będzie brykać po łące.


Jedyny odważny to bluszcz. Jemu drobne mrozy nie szkodzą. Zieleni się na parapetach jak zawsze. Zimę przeżył bez szwanku i mam nadzieję że i obecne szczypanie przez mrozek mu nie zaszkodzi.




Ta zieleń działa na mnie jak magnes, aż nie chce się wychodzić i zajmować przygotowywaniami do Świąt.
Jedyne co przychodzi mi do głowy to łapać to ciepło w te chłodne dni.  A z okazji zbliżającej się Wielkanocy życzyć Wam wszystkim tego wiosennego ciepła i zieleni w sercu!!!
No i byle do WIOSNY ;)


piątek, 15 marca 2013

Łopian większy, czyli odczep się rzepie!


 „Splątany gąszcz traw, chwastów, zielska i bodiaków buzuje w ogniu popołudnia. Huczy rojowiskiem much popołudniowa drzemka ogrodu. Złote ściernisko krzyczy w słońcu, jak ruda szarańcza; w rzęsistym deszczu ognia wrzeszczą świerszcze; strąki nasion eksplodują cicho, jak koniki polne.
A ku parkanowi kożuch traw podnosi się wypukłym garbem-pagórem, jak gdyby ogród obrócił się we śnie na drugą stronę i grube jego, chłopskie bary oddychają ciszą ziemi. Na tych barach ogrodu niechlujna, babska bujność sierpnia wyolbrzymiała w głuche zapadliska ogromnych łopuchów, rozpanoszyła się płatami włochatych blach listnych, wybujałymi ozorami mięsistej zieleni. Tam te wyłupiaste pałuby łopuchów wybałuszyły się jak babska szeroko rozsiadłe, na wpół pożarte przez własne oszalałe spódnice.”

                                                                                       SIERPIEŃ Bruno Schulz
                                                                                         „Sklepy Cynamonowe”

Nigdzie nie spotkałam podobnego opisu łopianu jak u Schulza. Zdaje się on pasować do postrzeganego przez niego świata przyrody, oraz do samej rośliny jako takiej. Nie znajdziemy tu delikatnych poetyckich słów zachwytu. Natura jest żywiołem, ma płeć żeńską, nieokiełznaną, dynamiczną i trudną do zrozumienia. Pełną ciemnych mocy i magii. Ta przyroda kojarzy mi się negatywnie, bo jest pełna niepokoju, taka lepka z opisu. Ale z drugiej strony kto by tak cudownie ujął w słowa urodę łopianu????

głuche zapadliska ogromnych łopuchów, rozpanoszyła się płatami włochatych blach listnych, wybujałymi ozorami mięsistej zieleni.....jak babska szeroko rozsiadłe, na wpół pożarte przez własne oszalałe spódnice.”

Lepiej się nie da, i by poczynić taki opis trzeba być wprawnym obserwatorem. Bo trudno wyobrazić sobie że tak potężna roślina nie zagłusza wszystkiego wokoło swymi wielkimi baldachami liści, nie tłumi, nie dominuje. Tak trzeba to powiedzieć wprost, łopian jest w tym wszystkim też bardzo kobiecy. Epatuje negatywnymi cechami rodzaju żeńskiego. Jest zachłanny i zaborczy, czepialski i natrętny, oraz z pewnością próżny o czym świadczą jego gabaryty.


Nie lubimy go i nazywamy pospolitym chwastem. Ale czy nie warto się mu przyjrzeć bliżej? Teraz kiedy wiosna zbliża się wielkimi krokami i czynimy plany na kolejne sezony może warto pomyśleć o tym by wprowadzić tego giganta do ogrodu, lub nie wyrwać już kiełkującego, z którym do tej pory walczyliśmy uparcie???
Tak! to będzie post z serii kochajmy rodzime chwasty!!! i dostrzeżmy w nich zuchwałe piękno!


Wiem że w małych ogrodach nie znajdzie się zapewne miejsce dla tej wielkiej rośliny dwuletniej ale w większych kto wie.....może kogoś zachęcę.
Zacznę od początku bo znam się z tą rośliną dość długo. Łopian lubi się rozsiąść na swojej spódnicy z liści a w tym celu potrzebuje przestrzeni. Najlepiej prezentuje się jako soliter lub w grupie kilku sztuk. Tak właśnie rośnie na wyspie, osiągając imponujące rozmiary ponad 2 metrów. Jego średnica potrafi osiągnąć 1,5m, więc można określić że ma rozmiary średniego krzaka. Ale by wyrósł okazale potrzebuje żyznej gleby i wilgoci. A takie warunki sprzyjają pojawieniu się na łopianie ślimaków, które traktują roślinę jako niezwykle pożywne danie. Mam wrażenie że łopian jest też rośliną żywicielską wielu gatunków motyli. 

W pierwszym roku uprawy lub dzikiego wzrostu z mięsistej siewki rozwija się rozeta liści. Z wiekiem liście stają się zielone choć z początku miewają srebrzysty nalot. Są duże sercowate i grube. W drugim roku roślina wytwarza wielki mięsisty korzeń i rozwija pęd kwiatowy.
Zakwita około lipca-sierpnia tworząc kuliste złożone kwiaty w kolorze amarnatowo-fioletowym. I od tego momentu prezentuje się najpiękniej. Kwiatów jest sporo, są bardzo oryginalne, przypominają trochę kwiaty ostów i przyciągają owady. 



Jesienią i zimą kiedy liście obumrą pozostaje nam okazały „konar” pełen czepiających się wszystkiego niełupek, zwanych popularnie rzepami. Nasiona te przyciągają z kolei ptaki. Są przysmakiem szczygłów, dzwońcy i czyżyków. 


 Tak więc w każdym ogrodzie eko, powinno się znaleźć miejsce dla łopianu większego, a wypisane powyżej zalety przemawiają na jego korzyść. 


A tak szczerze to dla wszystkich którzy poszukują oryginalnych roślin do swoich ogrodów może to być ciekawe doświadczenie z wprowadzeniem królowej rumowisk na rabatę bylinową. Zamiast innych tropikalnych wielkolistnych piękności, których istnienie często weryfikuje pierwsza mroźna zima. Jak wiele rodzimych gatunków łopian, ma nie tylko ciekawy wygląd, ale jest też bezproblemowy. Pęd kwiatowy, jest sztywny i nie wymaga podpierania. Roślina rośnie sama w półcieniu jak i na pełnym słońcu (choć jej liście w gorące, suche dni mogą mdleć). 

Są też inne zalety giganta, moje psiaki uwielbiają się ganiać w rzepowych chaszczach i zupełnie im nie przeszkadza że czasem się coś im do ogona przyczepi. 
Na poniższych zdjęciach widać jakie gabaryty mają moje łopiany. Cafarek, ten czarny futrzasty jegomość, ma 70 cm w kłębie, głowę nosi sporo powyżej metra a i tak gąszcz "gałązek" i rzepowych kwiatów znajduje się dużo powyżej jego nosa.

 


W każdym razie mam ochotę poeksperymentować z moimi łopianami i udekorować nimi nie tylko wyspę ale też niektóre miejsca w ogrodzie. Mam plan wprowadzić je na rabaty lub stworzyć z nich duże grupy na granicach gdzie ogród uporządkowany chyli się ku dzikiemu I wcale nie chcę mu mówić „odczep się rzepie” bo wiem że on się i tak nie odczepi.



poniedziałek, 11 marca 2013

Jak za PRL-u!!!! Baba na traktorze ;)

„Ola Boga co się stało w malowanej Wólce jechał komar na traktorze i zepsuł hamulce”

                                                                                            fragment starej bajki dla dzieci


To zdanie pasuje jak ulał i opisuje sytuację z minionego tygodnia, który był w całości trochę szalony.
Z racji że wiosna nieśmiało wkradła się do bagienka trzeba było rozpocząć pierwsze prace w terenie. A do nich należy koszenie łąk, sadu i zagajników od wschodniej i południowej strony. Łącznie pewnie ponad 1,5 hektara. I naprawdę nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, z małym wyjątkiem, robię to osobiście. Męski gatunek mi w tej pracy nie przeszkadza ;) bo jak wiadomo nie do takich celów został powołany. 
Ten czas, czyli pierwsze dni bez pokrywy śnieżnej, na "totalnym przedwiośniu", jest idealny. Mamy wtedy prawie pewność że nie szkodzimy przyrodzie. Później w trawie mogą znajdować się gniazda ptaków, a na dodatek zamieszkują ją już płazy i gady. Teraz mamy marną szansę że coś pozabijamy kosząc, a dla mnie jest to bardzo ważne.

I tak siada małe chude na traktorek i kosi. To praca ani specjalnie ciężka, ani nieprzyjemna, w słoneczny dzień wręcz przyjemna i relaksująca. No i na szczęście ani hamulca ani sprzęgła jeszcze nie zepsułam ...ptfu ptfu. 


Wschodnie rubieże bagienka są wystawione na widok publiczny, bo znajdują się wzdłuż drogi wiodącej przez wieś. Jak wiadomo droga wiejska uczęszczana jest...szczególnie że obecnie znajduje się na trasie „do sklepu”. Tubylcy tłumnie, szczególnie w pogodne dni, oblegają ów trakt. Często przemierzając go na swoich jednośladach różnej maści, w wiadomym celu i kierunku.
I jak tak sobie jadą spokojnie, ich oczom ukazuje się widok dla polskiego chłopa niebywały ….baba - blondyna na traktorze!!!! Nawet za PRL-u, słynne traktorzystki, nie dały bazy by oswoić się z tym widokiem. A to w większości panowie którzy mają szansę pamiętać TE czasy o ile w tym okresie bywali trzeźwi.
Taki widok robi wrażenie na otoczeniu!!! WOW że szczęka opada a oczy wychodzą z orbit. To że nie mam na sumieniu któregoś "z zapatrzonych", to chyba tylko kwestia czasu. Dla ich dobra nie koszę więc często, bo się biedacy pozabijają.
Jak mam humorek to zakładam do tego kapelusz oraz okulary przeciwsłoneczne i w wersji galowej koszę sobie tą łąkę w najlepsze. Nie ma jak dolać trochę oliwy do ognia. Choć osobiście myślę że przywykną do tego widoku kiedyś. Jeszcze rok temu specjalnie przyjeżdżali i stawali na chodniku. A ja czułam się ja małpa w zoo lub cyrku, jak kto woli.

Ale jak by to nie wyglądało, tą pracę wykonać trzeba. Nie chodzi o to że to pierwsze słońce tak mnie rozgrzało...raczej bardziej rozgrzało moich sąsiadów. Do czegoś co z polskiej wsi wyrugować się chyba nie da, czyli palenia traw. Ręce opadają, ale z drugiej strony jak swoich traw nie skoszę to normalnie mnie spalą żywcem, choć najpewniej pierwej uwędzą.


 Wiosną trawa, w pierwszych słonecznych dniach i przy delikatnym wietrze, schnie błyskawicznie. Wystarczy skutecznie rzucony pet i pożar gotowy, a jak do tego wszyscy wokoło wypalają to aż się prosi o nieszczęście.


Skoszona mniej dynamicznie się pali. Taką, jak powyżej na zdjęciu, można nawet zgrabić i do czegoś użyć.
 A na koniec tak schludnie się robi wokoło kiedy ta skołtuniona badylarnia zostaje skrócona do minimum.
Parkowo tu i ówdzie.



Z roku na rok daje to okazję na odkrycie że drzewa rosną coraz większe zupełnie niepostrzeżenie i samowystarczalne.Szczególnie tam gdzie zasiały się same. Poniżej zdjęcie najbardziej południowego krańca terenu i zarazem najbardziej bagiennego. Pod tymi osikami a w tle olszynami czarnymi jest naprawdę wilgotno i taki fajny ols* nam się robi.

*) ols to rodzaj bagiennego lasu w którego skład wchodzą olszyny czarne, czasem jesiony i osiki z domieszką brzozy. W podszycie zdarzają się mchy i paprocie oraz turzyce, sity i inne bagienne byliny i krzewinki. Taki las w okresie wiosennym jest często zalany wodą i swobodnie taką stagnującą wodę wytrzymuje. Często woda utrzymuje się w nim do lat lub cały rok.

 
A jak już sprzęt wyciągnięty to jeszcze można inne prace wykonać.
W czasie koszenia, pożegnałam się z armią posępnych wojowników o spuszczonych głowach, czyli zeszłoroczną rabatą roślin jednorocznych, w tym słoneczników. 
Ich skoszenie było wyzwaniem, bo nawet suche stanowiły wysoki ponad 3 metrowy las grubych łodyg.
A po wszystkim były już tylko sieczką.


Tak naprawdę usuwanie ich w jakikolwiek inny sposób byłoby straszliwą pracą. Ale też nie ma sensu sieczki po nich grabić i nieść na kompost. Są tego dwa powody: pierwsza to fakt zubożania gleby, a drugi ma wymiar równie praktyczny, moje pryzmy kompostowe są i tak gigantyczne więc dodatkowo je powiększać taką ilością materii jest bezsensowne.
Jeśli nie grabić i sprzątać to co? Ano zmielić i użyźnić nimi glebę na jakiej rosły, przy użyciu glebogryzarki...Jak się to porządnie zrobi rozłożą się do przyszłego roku i poprawią strukturę podłoża. A efekty proszę bardzo....



Przy okazji można wzruszyć ziemię na stworzonych w zeszłym roku miejscach na nowe rabaty.



A tymczasem w te ciepłe dni wegetacja ruszyła. Było już naprawdę wiosennie choć to co teraz mam za oknem wygląda zupełnie odmiennie. Ale na zdjęciach powyżej poczęstowałam Was taką dawką szarości że coś kolorowego na koniec się przyda!

Ale było pięknie....w sumie dalej jest tyle że pod śniegiem.




Wiosenną aurę potęgował fakt że gromadnie obudziły się pszczoły i oblepiały pierwsze rozwijające się kwiaty. A miały już na czym przycupnąć bo zakwitły ranniki, wczesne krokusy i przebiśniegi oraz dalej kwitną ciemierniki białe.