Raj utracony wokoło mnie, miasto wielkie i okropne depcze
przedmieściom po palcach i wciela w swe kręgi coraz to nowsze obszary. Tu
obwodnica, tam węzeł komunikacyjny, drogi, osiedla a jak nie osiedla to domy z
parkanami, a w najlepszym przypadku pola uprawne. Dużo tego wokoło… A gdzie te
lasy i bory? A gdzie dzikie łąki i zakrzaczone doliny rzek? Gdzie mokradła i
zagajniki? W dużej mierze przejechane przez buldożer…nie ma! Z różnych mediów
krzyczą i biadają że dziki biegają po mieście, a łosie po drogach oraz lisy w
parkach. Strach się bać że te dzikie potwory nie wiadomo skąd się wzięły na
obszarach zabudowanych…
No tak, a gdzie one mają się podziać, jak się im zabrało to po
czym kiedyś biegały? Gdzie może locha podziać się ze swoimi maluchami? Na polu
nie wolno, bo niszczy, na łące nie wolno bo krowy, na osiedlu ludzie a na
lotnisku (a wydawać by się mogło tyle przestrzeni) samoloty.
W mojej okolicy to samo, hale, drogi, domy z parkanami, tu
płot tam zasieki, nie ma się gdzie towarzystwo podziać więc przychodzi do
Moczarowego. Bagienko małe nie jest, ale nie ukrywam że zaczyna się robić ciasno
dla wszystkich chętnych, a i ja mam coraz więcej przygód związanych z
przybyszami. One czasem, niespecjalnie, ale jednak dokuczają mi swoimi
przywarami.
Kiedyś na terenie posesji zamieszkiwały raczej małe
stworzenia. Gościliśmy różne typy gryzonie, łasice, tchórze, piżmaki, jeże i kuny.
Czyli mały i średni gabaryt. Najbardziej męczące było towarzystwo kun, ale by
nie rzucać się w oczy starały się buszować o zmroku nie robiąc specjalnie
dużego szumu.
Z czasem jednak zamieszkały z nami lisy, budując sobie
rozległe apartamenty w deskach lub kupie chrustu. Latem lisica odchowywała
młode urocze szczeniaki, które za dnia potrafiły wygrzewać się w słońcu a nocą
wychodziły z matką na nocne nauki.
No i zaczęły się pierwsze konflikty.
Po pierwsze zostaliśmy wielokrotnie poinformowani przez
lisicę że po zmroku ogród należy do niej i szwendanie się po godzinach nocnych jej
się nie podoba, bo dzieci nie mogą się skupić na nauce oraz zabawach. W przypadkach niesubordynacji z naszej strony
byliśmy informowani szczekaniem i piskami że łamiemy zasady.
Kuna też musiała zawężyć swoje wpływy, ale niestety paniom rewiry niebezpiecznie się zazębiły, co
odbiło się wzrostem nerwowości rodziny strychowej. Ofiarą tych negatywnych
emocji padliśmy my jako „posiadacze” parteru. Kuna stwierdziła że skoro lisica
wprowadziła godziny urzędowania w ogrodzie, to i ona może wprowadzić w domu. Po
22 nie ma kręcenia się w salonach. Głupia sprawa, my to jeszcze zrozumieliśmy, ale ile razy musiałam gości przepraszać, bo terror strychowy, wrzaski i fukanie
dochodziło z góry, że nie respektujemy prostych reguł.
Kuny są mistrzami wydawania z siebie dźwięków, podobnie jak
wydry. Posiadanie ich jako sąsiadów to prawdziwa zmora, a jak ktoś ma słabe
nerwy lub bujną wyobraźnię to już w ogóle tragedia.
W starym domu kiedy po zmroku coś chodzi wyraźnymi krokami
po strychu, nikomu do głowy nie przyjdzie że to kuna skacze, a jeśli to coś, potem przeraźliwe zaczyna krzyczeć lub mamrotać jak ufoludek to zawał w
gratisie gotowy. Tak tak mamy kunie duchy.
Przed domem zaś szczekająca lisica też dodaje klimatu
tonącym w mroku krzakom. A już prawdziwa uczta dla miłośników horroru zaczyna się
kiedy kuna z lisicą przed domem wymieniają grzeczności i ślą ku sobie czułości.
Jedna chce zejść z dachu by zapolować na jakiś posiłek dla rodziny, druga zaś, informuje ją że chętnie zrobi z niej marmoladę dla swych szczeniąt. Piski,
fukanie, warczenie, szczekanie oraz cała partytura dźwięków które może wydawać
z siebie zwierzę futerkowe w furii rozchodzi się po okolicy.
To wokoło domu a jak wiadomo czym dalej w las, a raczej
bagno, tym ciekawiej.
W moczarach, przepychają się bobry z wydrami, a te ostatnie
są mistrzyniami figli wszelakich w tym często kradną piłki moim psom. Ale to na
szczęście mało mi przeszkadza…
Gorzej jednak żyje się w ogrodzie z bobrami które uważają że
mam zbyt gęsto posadzone drzewa w okolicach zbiorników wodnych. Osiki to chwasty, a wierzby i topole należy
usuwać bo są łamliwe. Tylko co zrobić jak mamy inne zdanie a ja CHCĘ Moją
wierzbę płaczącą nad stawem? Niestety
trudno się negocjuje swoje warunki jak druga strona jest nie do uchwycenia w
gąszczu trzcin.
Z czasem jednak pojawiły się w ogrodzie stworzenia większe oraz bardziej niebezpieczne…
Z początku wielkookie sarny, których szare grzbieciki
pomykające w trzcinach sprawiały mi wielką frajdę.
Szybko przejęły one władanie nad Osikowym i Olszynowym gajem za trawnikiem
Oranżerii oraz zagospodarowały zagajnik sosnowy i sad. Naprawdę starają się zachowywać
kulturalnie, nie depcząc moich zasiewów
i chadzając jedynie po wytyczonych szlakach komunikacyjnych…Co za klasa!
Niestety co muszę im przyznać mają niesamowite wyczucie smaku i bardzo
wyszukany gust. Zdarza im się konsumować rośliny w ogrodzie a na liście ich
zniszczeń znajdują się jedynie kosztowne okazy. Swoje menu wzbogaciły o takie
egzemplarze jak jodła szlachetna – sama jej nazwa zobowiązuje…to najdroższy
iglak jaki mam na ogrodowym stanie.
A ostatnio zjadły moje tuje złociste…tylko
złociste. No dobrze w tym ferworze, można
uznać, że po prostu słabo je przycinałam a one mi pomogły uformować koronę w „pomponik”
bo zostało tylko to do czego nie sięgnęły.
A na zagonie pozostawiły zapłatę w postaci „nawozu” szkoda że bez
instrukcji – „podsyp sobie to Ci odrośnie...z pozdrowieniami Twoje drogie sarny”
Wraz z nimi pojawił się również ród dzików i tu o kulturze i
dobrym wychowaniu trudno mówić wszak nazwa dzika świnia zobowiązuje. Najpierw niewinne dzikowanie w krzakach,
spotkania pod śmietnikiem oraz dźwięk łamanych gałęzi nocą. A potem…oj potem było tylko gorzej…
Któregoś dnia wychodząc z domu zauważyłam duże „kretowiny”
po obu stronach Cyprysa nutkajskiego rosnącego na trawniku Północnym. Były na tyle okazałe że zwabiona chęcią
zobaczenia ich z bliska podeszłam do cyprysa…I tu czekała mnie niespodzianka bo
za iglakiem trawnik był przeorany. Darń przewrócona do góry korzeniami a wokoło ślady uczty.
Tak mi dzikować po ogrodzie!!! Świnie jedne! Naprawa darni zajęła pół dnia i teraz nawet
nie widać śladów tej demolki ale strach w narodzie pozostał że się powtórzy
taka nocna akcja.
Na stawach groble przeryte dokładnie, cała wyspa na jednym
z nich, odwrócona do góry nogami…aż mnie intryguje czego one tam tak szukały
na środku wody? A może po prostu czuły się bezpiecznie i komfortowo. Bo
wyraźnie unikają miejsc gdzie bywają moje psy lub mieszka lisica.
Jak jest śnieg to wyraźnie widać ile zwierzaków buszuje po terenie, po licznych śladach i tropach oraz np. uroczych rynnach wygniecionych w białym puchu przez wydry.
Nie przeszkadzają mi Ci lokatorzy, oni też chcą mieć swoje miejsce na ziemi...mają do tego takie same prawo jak my. No cóż cenniejsze drzewka otoczę siatką z uwagi na bobry czy sarny. Musze też pomyśleć o tych drugich by zapewnić im jakiś zastępczy pokarm zamiast moich iglaków przyszłej zimy.
Wiosna już wisi w powietrzu bo w nocą krzaki rozbrzmiewają dźwiękami
dzikich mieszkańców. Kolejne pokolenie będzie się wychowywać w moczarowych
zakamarkach, ale jak urośnie to gdzie pójdzie? Jak wokoło beton i asfalt, osiedla i płoty….