„Lepsze jest wrogiem dobrego” i kiedy by się mogło wydawać
że już jest tak jak być powinno pojawia się szatańska myśl o zmianie. Bo zawsze
przecież może być lepiej nieprawdaż? A jak nie to chociaż inaczej...
Nie ma to jak pole do popisu na którym zawsze można się
wyżyć.
W całym procesie twórczym który mną kieruje od dawna, dużo jest przypadku, wglądu lub intuicji. Ale czym skorupka starsza tym bardziej zwapniała i z czasem mój entuzjazm do działania trochę ostygł…dłużej i bardziej starannie przegryzam kolejne z moich szalonych pomysłów lub bardziej szczegółowo analizuję błędy w już powstałych dziełach. Co oczywiście nie chroni mnie przed nieudanymi decyzjami.
W całym procesie twórczym który mną kieruje od dawna, dużo jest przypadku, wglądu lub intuicji. Ale czym skorupka starsza tym bardziej zwapniała i z czasem mój entuzjazm do działania trochę ostygł…dłużej i bardziej starannie przegryzam kolejne z moich szalonych pomysłów lub bardziej szczegółowo analizuję błędy w już powstałych dziełach. Co oczywiście nie chroni mnie przed nieudanymi decyzjami.
A że „błąd” jest konsekwencją działania to zdecydowanie jest
wpisany w mój życiorys.
O takim nieudanym skrawku pragnę Wam dziś
opowiedzieć. Obszar jest jak na Moczarowy ogród niewielki bo zaledwie 4m2,
co przy prawie 9 hektarach jest kroplą, ale jak na złość taki też potrafi
sporo namieszać kiedy znajduje się
centralnie w intensywnie używanej części ogrodu czyli na Oranżeryjnym Patio.
Miałam kiedyś taką fantazję że fajnie byłoby mieć na środku
Patio kwietnik, na którym sadziłbym rośliny sezonowe, dopracowane i
wypieszczone. Punkt na którym można byłoby skupić wzrok.
Ha ha ha co przy moim
zamiłowaniu do ogrodowego chaosu było założeniem z góry skazanym na porażkę.
Mimo to powstała taka
przestrzeń na środku której na samym początku posadziłam Katalpę. Drzewo jednak
z powodu powodzi która nawiedziła bagienko nie przeżyło pierwszej zimy. Z
resztą po roku użytkowania stało się dla mnie jasne że taka płaska donica do
której zbiega się kostka brukowa, a co za tym idzie z całego obszaru patio woda po każdym deszczu, nie jest łatwa do utrzymania. Rośliny po większym deszczu pływały w kałuży i jedyne co
prawdopodobnie by się sprawdziło w tamtej sytuacji to mało rentowne poletko
ryżu.
Ale ja się łatwo nie poddaje więc rok kolejny przyniósł
ulepszenie w postaci kopca kreciego w wersji XXL który wymagał zwieńczenia. I
tak powstała Żyrafa, dziecię betonowe moje pierworodne.
Pierwsze rzadko znaczy najlepsze w każdym razie nie w tym
przypadku. Żyrafa zwana grzybiarką
spuszczała smutno głowę w poszukiwaniu utraconego szczęścia które upadło jej
gdzieś pomiędzy kwiaty ścielące się u rantu jej sukienki. Pewnie ubolewała nad
matką swą wyrodną która nie wiedzieć z jakiej przyczyny obdarowała ją tak długą
szyją.
Ale kopiec Moczarowy to był drobny sukces, bo kwiaty rosły
zdecydowanie lepiej ale dalej nie chciały być wieczne. Wiosenne nasadzenie
starczało maksymalnie do lata a potem trzeba było myśleć o kolejnych miesiącach
a na koniec coś poprawić na jesieni. Jak bym się nie starała wychodził mi
bałagan roślinny… widać mam do takowego szczęście. A druga sprawa, dość prosta
te niecałe 4 m2 wymagały ode mnie więcej pracy niż całe rabaty wzdłuż oranżerii,
czyli ponad 200m2 ogrodu.
Czy byłam ambitna i pracowita robiąc sadzonki czy kupowałam
rośliny z rozsady… tak czy siak wychodziło drogo a na koniec marnie się
prezentowało. I tak po dwóch latach doszłam do wniosku że ja tak dalej nie
chcę.
Tu chyba w najbardziej udanej aranżacji z 2012 która była absurdalnie krótkowieczna jak na włożoną w nią prace (urody starczyło jej na niecały miesiąc....)
Jesienią jeszcze przygotowałam giga kretowinę do sezonu 2014
ale robiłam to bez przekonania i zimą miałam czas by myśleć co ja tam mogę
zrobić. Przewijały mi się róże pomysły np.
skasowanie mojego centralnego punktu i wyłożenie go kostką, radykalnie,
banalnie ale wygodnie. Nasadzenia z bylin o ładnych liściach oraz cała masa
pomysłów co mogę tam postawić lub posadzić i co z tego wyrośnie. No i coraz
natrętniej powracała do mnie myśl że … nic z tego nie będzie.
Pesymizm bywa matką wynalazku i nie wiem czy to czarnowidztwo
samo w sobie czy raczej złe
doświadczenia lat poprzednich utorowały drogę do rozwiązania nad którym
musiałam dłużej pomyśleć …
Oczko wodne… jak ja ich nie lubię ;) ale w wersji jedynej
akceptowalnej dla mnie czyli podniesionego zbiornika-studni…a na środku moja
Żyrafa „grzybiarka” a w takiej sytuacji poławiaczka larw komarów! Bingo! Bo skoro
woda się tam pcha to znaczy że to miejsce dla niej.
No i przyszedł TEN dzień kiedy obudziłam się rano a słońce
świeciło ciepło i wiosennie. W kalendarzu data 17 luty… Dobry czas by zaczynać.
Sprawa nie była lekka prosta i przyjemna bo moja baba
betonowa do istot piórkowej wagi nie należy i wcale nie chciała zejść z
piedestału bez walki. Więc usunięcie zwieńczenia było chyba najbardziej
karkołomnym zadaniem na dzień dobry. No i zniwelowanie kopca… czyli relaks ze
szpadlem w sam raz na słoneczne popołudnie.
Jak to bywa zebrał się sztab maruderów którym wizja basenika
na środku nie przypadła do gustu, więc ze swoim projektem – czytaj fanaberią,
zostałam sama. Ale ja nie dam rady? Nie takie rzeczy robiłam…ja nie wymuruje?
Ja nie zrobię wylewki…
W dzisiejszych czasach kobieta powinna ćwiczyć wszystkie
umiejętności które mogą się przydać. Na
wypadek wypadku... murować i beton mieszać też…nie różni się to z resztą od
robienia ciasta ;)
Ale skoro produkcję tego dzieła mam Wam przedstawić w formie
przepisu to muszę wspomnieć o składnikach.
Przepis na "podniesiony" zbiornik wodny w ogrodzie.
Skład:
- Piasek (zawartość sporej piaskownicy byście mogli sobie
rozsypywać dowoli)
- cement by scementować ten związek.
- pręty zbrojeniowe bo
nie ma jak żelbet
- gruz - bo na gruzach stawia się najlepiej – by mieć dno z
historią
- cegła najlepiej stara i czerwona,
- folia
- płyny uszczelniające do betonu – niektóre mają nawet takie
kobiece lekko różowe kolory.
- betoniarka najlepiej czerwona „na szczęście”
- dużo uporu i siły
- szczypta ambicji
- krztyna weny twórczej
Oraz zdeterminowany i wszechstronny budowniczy. W moim
przypadku ochotnicy zapadli się pod ziemię na placu budowy, widać fundament był
za głęboki a grunt grząski, więc zostałam sama.
Koleje kroki działań.. Czyli od dołka do górki jak to w
życiu.
Jako że nie planowałam specjalnie okazałego wieżowca, powstała płyta zbrojona będąca pierwszym dnem i fundamentem zbiornika.
Kiedy faza budowy doszła do decydującego momentu kiedy
trzeba było zrobić wodoszczelną wylewkę wewnętrzną. Przyszedł białogłowej z
pomocą przedstawiciel płci pięknej i nie relaksującej się ze szpadlem i
powiedział „Odsuń się kobieto ja to zrobię”. Wtedy powinny mi się zapalić wszystkie
czerwone lampeczki alarmowe. Bo potem wrzaski i krzyki wzniosły się ku
niebiosom bo folia się podarła, zbrojenie wewnętrzne było za duże, potem krzywe,
a potem ogólnie nie takie, a na koniec rusztowanie wewnętrzne się wygięło pod
naporem betonu i jedna ze ścianek wyszła dwa razy grubsza od pozostałych.
Usłyszałam na koniec coś w stylu „kochanie daj mi fachowca
to ci to zrobię tak jak powinno być”
Więc jak obawiacie się że nie macie w zapasie weny twórczej
i szczypty ambicji do przepisu dopiszcie sobie fachowca, co by potem z
ewentualnymi pomagierami nie wdawać się w dyskusje.
No i na koniec kiedy moje ciasto weszło w fazę stygnięcia
okazało się że brakuje mi wisienki na dekorację tego toru. Bo „grzybiarka” do basenu się
prozaicznie nie mieściła, to znaczy mogłaby go potraktować jak szerszy
postument.
Cóż za pech…a może szczęście, bo kto by ją tam w dygował
jakby jednak zapragnęła moczyć nogi w wodzie i łapać te komary?
Trzeba było nowej Żyrafy która wpisałaby się w basenik z
wdziękiem wisienki a nie pajdy maślanego kremu, który zasłania dzieło. Potrzeba
i przypadek czasem sprawia że trzeba powołać do życia kolejną istotę. No i co
można poradzić jak jedynym budulcem jaki jest i trzeba go ujarzmić, to coś tak
niewdzięcznego i mało plastycznego jak beton?
Można nim murować, wylewać, tynkować, scalać, łatać i robić
te wszystkie mało wyszukane czynności budowlane ale można mu też nadawać twarz
i to jest zupełnie inna jakość betonu.
I tak na dzień kobiet były już kolejne twarze betonu, czyli
prawdziwe święto bab ciężkich acz wdzięcznych, bo jak się zabrałam to nie
mogłam skończyć. Z racji starszeństwa, bycie wisienką oczka przypadło
długonosej, która nie została jeszcze ochrzczona z racji młodego wieku.
Druga zwisłogłowa stanęła w jej cieniu i czeka na jakieś towarzystwo, na razie ma bratki ale widać że jej to nie wystarcza.
Dokładnie 17 marca nadszedł kolejny „TEN DZIEŃ” dobry by
kończyć, mógł być dniem klęski a okazał się dniem sukcesu. Po miesiącu od
startu nastąpił test obiektu. Moment na który się czeka z odrobiną dreszczyku.
Kiedy woda zaczęła wypełniać brzegi zbiornika i odpowiadać na pytanie o
szczelność dzieła.
Udało się jak do tej pory nic nie cieknie i wody nie ubywa.
Długonosa stoi wyłaniając się z gładkiej tafli wody a kąpiel jej służy.
A teraz mam nadzieję że mi się nic nie zmieni bo rozebranie
tego oczka z wisienką byłoby chyba większym wyzwaniem niż wybudowanie go ;)
Jest solidne, w końcu fachowiec w spódnicy go robił.