Podsumowując kwiecień był dość mało kwiatowy, jak na jego nazwę by wskazywało. Niestety sporo roślin zmarzło, w tym pąki kwiatowe forsycji, więc nawet te urocze krzewy nie miały nic do zaoferowania. Pogrom narcyzów sprawił że z "żółtego kwietnia" pozostało wspomnienie. Ehhh jeśli dodam że nawet byliny na wielkich rabatach doznały poważnych strat, to chyba sami rozumiecie że dołek wiosenny u ogrodnika w takich sytuacjach może się pojawić...
Pracuje, co prawda, nad zniwelowaniem strat, ale to dopiero latem będzie przyjemnie...co więc zrobić?
Trzeba było jakoś inaczej zaradzić na smutki.
Potraktowałam więc sprawę po kobiecemu i poszłam na zakupy.
i od razu jakoś tak lżej na duszy ( i portfelu )
Ponieważ jak już kupuję rośliny "sezonowe" jadę na giełdę kwiatową to zawszę wracam nie dokładnie z tym co miałam w planie..... bo nagle coś, ktoś sprzedaje i nie można sobie odmówić.
Ale są i marzenia spełnione, dla przykładu ta pelargonia.
Na drugim miejscu kaprysów i zachcianek znalazła się żółta thunbergia.
Tu jeszcze sfatygowana podróżą do domu ale już mnie cieszy.
Co ciekawe to nie jest dobry rok dla tych roślin, oceniam to po wschodach nasion. Wysiane praktycznie ledwo chcą rosnąć i wiele z nich nie wzeszło.
No i kaprys numer trzy.
Fuksje w kolorze fuksji.
Zamieszkały już w oranżerii i zobaczymy jak im będzie się żyło. Na razie są dwa rodzaje. Zwisająca i bardziej krzewiasta. Obie bardzo sympatyczne, choć wiem że są ładniejsze odmiany i może jeszcze sobie ciut ciut humor będę poprawiać ;)))
No i na deser dwa szaleństwa. Datura, podobno żółta, oraz oleander.
Datura marzyła mi się w oranżerii od jakiegoś czasu i bardzo jestem ciekawa jak da sobie radę i czy będzie pięknie i spektakularnie kwitła. Oraz czy wypełni luki pomiędzy słupami chmielu.
A oleander to już taki wypadek przy pracy. Pan, który go sprzedawał, miał już tylko dwie sztuki, stały tak smutnie i machały do mnie listeczkami w porannym wietrzyku....jak mogłam im odmówić?
Tak więc lato (jak wszystko dobrze się potoczy) zapowiada się kolorowe. Tylko nie wiem jak ja przetrzymam te wszystkie rośliny w czasie kolejnej zimy, a właściwie gdzie....
Niestety i w moim ogrodzie spustoszenie mróz poczynił. Zmarzły róże, budleje, coś bardzo złego dzieje się z bukszpanami :((
OdpowiedzUsuńCzyli to nie tylko moje problemy; straty w "żelaznych" niby bylinach, w cebulowych i innych. Taki rok, taka zima. A to, że nie można sobie czegoś odmówić..., znam, znam... Ciucha nie kupię, a TO mnie wciągnie. Byłam z córką w dużym ogrodnictwie. Kupiłam surfinie i nie tylko. Miałaś kupować pelargonie-powiedziała ze zdumieniem. Eee tam, przecież ja tu wrócę.
OdpowiedzUsuńNo straszna zima się nam trafiła...
UsuńA co do zakupów staram się ograniczać. Kiedyś tydzień bez ogrodniczego sklepu był stracony a teraz coraz rzadziej kupuję. Z roślinami z innych źródeł pojawiło się w ogrodzie trochę chorób. Moje własne byliny z rozsadyokazały się lepszym materiałem (mocniejszym, zdrowszych, chętniejszym do życia) niż te kupione i tak powoli stałam się samowystarczalna. Teraz mnie poniosła fantazja ;)))
Pierwszy raz tu trafiłam, jestem oszołomiona. To niezwykłe miejsce, dokładnie tak, jak napisałaś na początku bloga (przeczytałam dziś od razu wszystko!) Oszałamia rozmach, wielkość ogrodowych założeń, ogrom pracy wkładanej w to wszystko, konsekwencja i spójność. Taki ogród chciałabym mieć blisko siebie. Do tego pięknie piszesz, robisz wspaniałe zdjęcia roślin, zwierząt. Jak dobrze, że postanowiłaś założyć bloga! Pozdrawiam serdecznie z nutką zdrowej zazdrości;)
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za takie ciepłe słowa!
UsuńTo bardzo miło przeczytać taki wpis, na poprawę humoru ;))
Jeśli to tylko nutka zdrowej zazdrości to zezwalam ;)